Rozdział dedykuję mojej pierwszej obserwatorce Patrycji :)
Mimo, że minęło sporo czasu od kiedy usłyszałam słowa profesor Trelawney to ciągle dręczył mnie pewien sen. Byłam w zamkniętym, ciemnym pokoju. Roznosił się po nim głos, jakby syk. "Jesteś w pułapce. To koniec." Znikąd pojawiały się czerwone, wężowe ślepia. Kreatura powoli zaczęła do mnie pełznąć. Najpierw dotknęła palców mojej bosej stopy, zaczęła wspinać się po nodze coraz wyżej i wyżej. Nie mogłam jej z siebie zrzucić. Serce przestało mi bić, a kończyny odmówiły posłuszeństwa. Jednak pozostawałam żywa. Gdy wąż znalazł się na moim brzuchu pojawił się kolejny i kolejny i kolejny. Przychodziły znikąd. Obłaziły mnie z każdej strony. "Widzisz, trzeba było nie ufać wężowi"- wysyczał głos.
Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego mimo upływu czasu i rad Toma nadal dręczyły mnie słowa nauczycielki. "Zignoruj tą wariatkę". Tylko, że nie potrafiłam.
Mijały dni, tygodnie. Liście pospadały z drzew. Deszcz uderzał w zamek, a wiatr huczał w ścianach. Wszędzie panowało przenikające na wskroś zimno. Nie można było wyjść ze swojego dormitorium bez swetra, szala i rękawiczek. Na ziemi utworzyła się okropna plucha. Jesień zawitała na stałe do Hogwartu i to pod najgorszą z możliwych postaci.
"Widzisz, trzeba było nie ufać wężowi". Zerwałam się przerażona z łóżka. W pokoju panowała nieprzenikniona ciemność. Drżącą ręką sięgnęłam po swoją różdżkę.
-Lumos
Wszyscy głęboko spali. Musiałam się zbudzić w środku nocy. Poczułam, że serce wali mi jak szalone. Nie mogłam uspokoić oddechu. Wiedziałam, że już nie zasnę. Wysunęłam nogi spod kołdry. Chłód zaczął szczypać mi stopy. Wsunęłam kapcie i nałożyłam na siebie ciepły golf. Z zapaloną różdżką przed sobą ruszyłam do Pokoju Wspólnego. Był pusty. Machnęłam w stronę kominka, w którym od razu buchnął ogień. Usiadłam przy nim. Uspokoiłam się już po koszmarze. Jednak czułam coś gorszego niż lęk... pustkę. Przejmującą, przygniatającą pustkę. Nie samotność, czy smutek. Nie żal lub rozgoryczenie. Pustkę. Nie wiedziałam co czuć. Jak to interpretować. Ten sam koszmar oplatał mnie co noc swoimi czarnymi sidłami, a ja nie potrafiłam się uwolnić. A może nie chciałam? Może liczyłam, że to pomoże mi rozszyfrować zagadkę? Ta sytuacja zaczęła mnie denerwować. Nie mogłam sobie z tym poradzić w żaden sposób. Próbowałam nawet spytać się Trelawney co to znaczy. Tyle, że profesorka zaciekle twierdziła, że nic nie pamięta. W pewien sposób zaczęłam ją nawet nękać. Tak jak nękały mnie jej słowa. Udało mi się tylko ją rozwścieczyć. Po tym jak nie uzyskałam odpowiedzi zdenerwowana oznajmiłam Slughornowi- Opiekunowi Slytherinu- że rezygnuję z lekcji wróżbiarstwa. Wracając do dormitorium użyłam nawet zaklęcia "Confringo" na torbie leżącej pod ścianą. Miałam dość.
-Jane? Co tu robisz?- doszedł mnie zaspany, męski głos. Tak dobrze mi znany. Tak przyjemny dla ucha. Tom tu był. Tuż za mną.
-A ty? Nie powinieneś spać?- odparłam nie odwracając się. Pomimo, że odczuwałam radość to zabrzmiałam dziwnie ozięble.
-Powinienem.- W pustym pomieszczeniu jego kroki niosły się niezwykle głośno. Przysiadł obok mnie i wysunął ręce w kierunku ognia. Miał skostniałe, drżące palce. Nie trzeba być Anisą by wywnioskować, że nie był w swoim łóżku.
-Gdzie byłeś?- spytałam patrząc na niego. W przeciwieństwie do mnie nie miał na sobie piżamy. Włosy miał w całkowitym nieładzie, rozwiane przez wiatr. Musiał być na dworze, a mimo to nie miał ani szalika, ani nawet swetra.
-Na spacerze. Musiałem przemyśleć parę spraw.
-W środku nocy? Bez żadnych ciepłych ubrań? Oszalałeś?
-Przepraszam, mamusiu, zapomniałem kurteczki.
Przewróciłam oczami tak mocno, że, aż mnie zabolało.
-A ty? Dlaczego tu siedzisz?
I tu mnie miał. Moją jedyną możliwą odpowiedzią było "Bo musiałam coś przemyśleć". A ja mu się dziwię. Oboje jesteśmy równie dziwni. Oparłam głowę na jego ramieniu. Byłam zmęczona, ale jednocześnie wiedziałam, że nie zasnę.
-Pamiętasz tą przepowiednię z początku roku? Nie mogę o niej zapomnieć. Śniła mi się.
-Jane...- Był zatroskany, ale też jakby rozmawiał z... dzieckiem. Mówił do mnie jak do dziecka.
-Wiem, wiem. Uważasz, że nie jest ważna. Ale sam pomyśl... To nie było normalne. Trelawney nie zachowywała się jak zwykle. A te słowa? Węże, lipcowy chłopiec. Jak mam to interpretować?
-Myślę, że czas pokaże. Dowiesz się prawdy, gdy wiedza nie będzie ci już potrzebna. Po fakcie. Tak już bywa z tymi wróżbami.
Nie odezwałam się. Ciszę przerywało tylko huczenie ognia. Miałam więcej pytań niż odpowiedzi, a nie byłam człowiekiem cierpliwym. Chciałam wiedzieć teraz. Nie po kilku latach. Nieświadomość bolała. Była jak głaz rzucony na serce. Dobijała.
-Ekhm- odchrząknął, jakby nie pewny czy mówić.- Byłem w Zakazanym Lesie. - Podniosłam głowę patrząc na niego zdziwiona. Już miałam się odezwać, ale mi przerwał- Nie wziąłem nic ciepłego bo... eh, to głupie. Przyśniło mi się, że muszę tam iść. Tak po prostu. Wstałem i poszedłem.
-Znalazłeś tam coś?
-Właściwie to nic. Zobaczyłem tylko trochę Capitis Dolores*. Pomyślałem, że trochę dla ciebie zerwę. Narzekałaś na ból głowy.
Wyjął z kieszeni pęczek małych roślinek. Miały różowe płatki z niebieskimi plamkami. Liście wiły się powoli na jego ręce. Uśmiechnęłam się. Pani Pomfrey od jakiegoś czasu całkowicie ignoruje moje skargi. W końcu jest wiele straszniejszych rzeczy niż ból głowy, który nie chce mnie opuścić. Zupełnie jak zwiastun czegoś złego. Wzięłam od niego roślinę.
-Dziękuję. Nie wychodź więcej w nocy do Zakazanego Lasu, dobrze?
-Jasne. Nie chcesz iść spać?
-Nie zasnę. To idiotyczne, ale wiem, że nie dam rady.
Tom pokiwał tylko głową.
Obudziła mnie Anisa. Był ranek, jednak nikogo jeszcze nie było w Pokoju Wspólnym. Leżałam na ziemi przy kominku razem z Tomem.
-Nie wiem co wy tu robicie, ale wstawajcie! Zanim zobaczy was cały Slytherin! Gdzie wy byliście?
-Miaaaaaałam koszmar. A on był w Zaaaakazanym Lesie.- odpowiedziałam ziewając.
Anisa przewróciła oczami nie mając pojęcia co na to odpowiedzieć. Wstaliśmy z ziemi i rozeszliśmy się do swoich dormitoriów. Przebrałam się szybko i oderwałam różowy płatek Capitis Dolores, który zaczął robić się coraz bardziej niebieski. Włożyłam go do ust i zaczęłam powoli żuć. O dziwo, miał przyjemny, słodkawy smak. Ból głowy zaczął powoli ustępować, ale nie zniknął całkowicie. Włożyłam resztę rośliny do kieszeni czarnej szaty.
Wielka Sala jak zwykle była przepełniona uczniami. Usiadłam na swoim miejscu przy stole domu węża. Zaczęłam jeść śniadanie. Mimo niezbyt przyjemnej nocy nie byłam zmęczona. Wręcz wypoczęta. Gotowa na ten dzień. Nagle salę wypełniło pohukiwanie tysiąca sów. Jedna z nich, mała, rudawa przycupnęła przede mną. Odpięłam od jej nóżki mały liścik razem i pogłaskałam po głowie dając znak by odleciała. Zawsze miałam słabość do Embiry. Spojrzałam na pergamin.
Jane,
Jak nowy rok szkolny? Co słychać u Toma i Anisy? Może przyjechali by na parę dni do nas na święta? Mam nadzieję, że przyjedziesz do domu. Nie widzę powodu byś zostawała w Hogwarcie. Twojej siostrze udało się dostać urlop na ten czas. Ostatnio mają wiele roboty u św. Munga. Nie wiem czy Ci pisała, ale niedawno oświadczył jej się Caspar Crouch. Nie spieszą się ze ślubem, jednak myślę, że jeśli nie w te święta to w Wielkanoc się pobiorą. Czy to nie wspaniale?
Do zobaczenia w grudniu.
Mama.
Prycham niezadowolona i zgniatam w ręku list. "Nie widzę powodu byś zostawała w Hogwarcie". Ja za to nie widzę powodu bym wracała do domu. Wolę zostać tu sama, niż tam z rodziną. Wyobrażam sobie radosną mamę piszczącą jak to cudownie, że Elena wychodzi za mąż. Elena. Ta doskonała, urocza, pierworodna córka szlachetnego rodu Carverów. Ta, która osiągnęła sukces zostając jedna z bardziej wpływowych i docenianych uzdrowicielek świata magii. Ta radosna, uśmiechnięta, piękna Elena. A ja? Mała Jane? Nie warta uwagi. W końcu co ja takiego mogę osiągnąć? Czy miałam z prawie wszystkich przedmiotów na SUM-ach Wybitny? Nie. Same Powyżej Oczekiwań i kilka W to przecież nic takiego. Rodzice nigdy nie mówili mi, że wola Elenę, że nigdy nie osiągnę tego co ona. Jednak ja to widziałam w ich oczach. Widziałam, że jestem tą g o r s z ą.
Znów prycham. Ten dzień zaczął się tak radośnie. Wyciągam różdżkę, kierują na zgniecioną kulkę przede mną i szepczę Reducto. List zamienia się w proch, a ja się uśmiecham. Nie ma co się przejmować. To ma być szczęśliwy dzień.
Idę przez szkolne błonia wraz z Anisą i Tomem. Mam na sobie kurtkę, szal i rękawiczki, a i tak jest mi zimno. Marzę tylko o tym by dotrzeć do cieplarni na lekcję zielarstwa. Ręce wcisnęłam głęboko w kieszenie. Ta jesień była wyjątkowo surowa. Dopiero kończył się październik. Zbliżała się Noc Duchów. Zmierzamy powoli w kierunku cieplarni, gdy słyszę za sobą jego głos.
-Jane Carver!- ten pełen goryczy, ociekający jadem głos. Szlamowy głos. Wyjątkowo szlamowy. Obracam się i widzę go. Stoi sobie z rękoma w kieszeniach, łajdackim uśmieszkiem i szamocącymi się na wietrze miedzianymi włosami. Alex Greaves. Wyjątkowo paskudny Gryfon.
-Alex. Muszę przyznać, że nie tęskniłam za twoją twarzyczką.- odpowiadam kostycznie.
-Zasmucasz mnie.- wygiął usta w krzywym uśmieszku.
Od kiedy w czwartej klasie pojedynkowaliśmy się na środku korytarza bo nazwałam go szlamą, jesteśmy śmiertelnymi wrogami. Wyjątkowo nie potrafi znieść prawdy. Nienawidzimy się, a każda okazja do pojedynku jest dobra. Zaciskam palce na różdżce w mojej kieszeni. Widzę, że Tom patrzy na Gryfona z obrzydzeniem, ale Anisa rozgląda się upewniając się, że nie ma tutaj nauczycieli.
-Conjunctivitis!- błysk światła z różdżki Alexa przeleciał milimetry od mojej twarzy. Chciał mnie oślepić. Chyba sobie marzy.
-Expelliarmus!- krzyknęłam wyciągając różdżkę. Odrzuciło go w tył, jednak szybko się pozbierał i znów stanął przede mną gotowy do walki.
-Drętwota!- uchyliłam się przed czerwonym światłem.
-Duro!- słyszę głos Toma, próbującego zmienić mojego przeciwnika w kamień. Chybił o cal.
Już chciałam rzucić zaklęcie Incarcerous, gdy Anisa odezwała się:
-Jane! Dippet idzie!
Opuściłam delikatnie różdżkę, a nic nie wiedzący Alex rzucił na mnie zaklęcie Ascendio. Moje stopy nagle poderwały się z ziemi. Kątem oka zauważyłam jak dyrektor podbiega do nas krzycząc na Gryfona. Uśmiechnęłam się pod nosem, udając przerażoną. Chłopak zmuszony przez profesora cofnął zaklęcie, a ja z impetem uderzyłam w mokrą ziemię. Skrzywiłam się podnosząc z gruntu. Dippet zaczął krzyczeć na Alexa i zaciągnął go do swojego gabinetu. Podstęp zadziałał. Zanosząc się śmiechem poszliśmy do cieplarni.
Na zielarstwie zajmowaliśmy się mało wymagającymi Kłaposkrzeczkami. Pod koniec lekcji znów zaczęła mnie okropnie boleć głowa, więc sięgnęłam do kieszeni po różowe płatki w niebieskie kropki i zaczęłam je żuć. Ból szybko ustąpił.
Po lekcjach poszłam na spacer z Anisą. Usiadłyśmy nad jeziorem. Na błoniach nie było zbyt wielu uczniów, a już szczególnie tutaj.
-Właściwie, dlaczego Alex się tak na ciebie rzuca, jak tylko cię widzi?- spytała moja przyjaciółka.
-Czy ja wiem... Od tamtej bitwy w czwartej klasie mnie nienawidzi. A ja za to nienawidzę każdej szlamy. Jakoś tak samo wyszło. Zresztą jest Gryfonem.
-Hm... Właściwie to dlaczego toczymy wojnę z Gryffindorem?
Spojrzałam na nią jakby oszalała. Czy to nie było oczywiste?
-Są zwolennikami brudnej krwi. Odważni, mężni, phi. Więcej w nich głupoty niż odwagi. To idioci. Ślepcy. Nic nie widzą, nic nie rozumieją.
Anisa wbiła spojrzenie w gładką taflę jeziora. Po kilkunastu minutach wstała i powiedziała, że jest zmęczona. Siedziałam jeszcze chwilę bezmyślnie. Sięgnęłam do torby i wyjęłam kawałek świeżego pergaminu i pióro, zaczęłam pisać.
Luke,
Jak w Transylwanii? Kiedy przyjeżdżasz do domu? Tęsknie za tobą, wiesz? Mam ostatnio dziwne sny i nieustające migreny. Żuje Capitis Dolores, ale pomaga tylko na jakiś czas. Mam wrażenie, że wariuję. Wszędzie widzę węże. Nawet nazwa Dom Węża zaczyna być mi straszna. Wszystko przez tą przepowiednię. Och, nie wiesz o co chodzi. Stara Trelawney na pierwszej lekcji, ponad miesiąc temu, zachowywała się dziwnie. Kazała mi strzec się prawdziwego węża, którego serce jest czarne i niezdolne do miłości. Mówiła o próbach i błędach, które zakończy pojawienie się Lipcowego Chłopca. Chore, nie? Tom mówi, żebym się nie przejmowała, ale... Sama nie wiem. To wszystko jest dziwne.
Mama chce żebym przyjechała na święta do domu, ale mnie tam nie spieszno. Pewnie słyszałeś o ślubie Eleny. Bleh. Nie zamierzam wracać, jednak jeśli ty się pojawisz, ja też. Tęsknie, braciszku.
Jane
Kończę list i zwijam w rulonik. Mój starszy brat, Luke, po ukończeniu Hogwartu wyruszył w podróż po świecie, szukając nowych gatunków magicznych zwierząt. Nie widziałam go od roku, ale ciągle do niego pisałam. W przeciwieństwie do Eleny, uwielbiałam swojego brata. Tak jak ja był zawsze tym gorszym dzieckiem rodu Carverów.
Wolnym krokiem ruszyłam do sowiarni. Nie było w niej nikogo oprócz sów. Szybko odnalazłam małą Embirę i przywiązałam liścik do jej nóżki.
-Do Luke'a.- szepnęłam i poklepałam ją po głowie. Od kiedy wyjechał, zawsze, gdy o nim mówię, szepczę. Nie wiem dlaczego.
Gdy zmierzałam do Pokoju Wspólnego Slytherinu coś we mnie drgnęło. Jakiś wewnętrzny głosik krzyczał, nakazywał mi zmienić kierunek. Serce zaczęło mi szybciej bić. Czułam, że muszę, naprawdę m u s z ę iść tam. Czy właśnie tak czuł się Tom, gdy obudził się z przeświadczeniem, że ma iść do Zakazanego Lasu? Jeśli tak, to może nie powinnam...
Jednak moje nogi nie słuchały umysłu i ruszyły pewnie do biblioteki. Szłam szybko nie zważając na ludzi, których po drodze trącałam ramieniem. Serce biło jak szalone, a myśli gnały przed siebie o wiele szybciej od nóg. Wszystko stanęło na chwilę dopiero, gdy stanęłam przed wrotami biblioteki. Dotknęłam ręką ciężkich drzwi, wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Po co tu przyszłam? Ach, no tak...
Zaczęłam szaleńczo szukać podręcznika do eliksirów w torbie. Szybko oddychałam, dłonie mi się trzęsły, a ból głowy narastał. Wyjęłam książkę i szybko znalazłam wsuniętą między stronice małą karteczkę. Podeszłam do bibliotekarki i dałam jej pozwolenie na wejście do Działu Ksiąg Zakazanych od profesora Slughorna. Spojrzała na mnie z niechęcią i wstała w fotela. Zaprowadziła mnie w odpowiednie miejsce i otworzyła drzwi.
Uspokoiłam się dopiero kiedy znalazłam się w zupełnie pustym, ciemnym, nasiąkniętym strachem pokoju. Wszystkie te książki wręcz opływały jadem. Jednak poczułam, że właśnie tu powinnam być, właśnie teraz. Zaczęłam przesuwać ręką po różnych tytułach. Wzięłam w ręce kilka ksiąg i usiadłam przy zakurzonym stoliku. Otworzyłam kolejno Największych Diabłów Piętnastego Wieku, Największych Połykaczy Ognia i Księgę Czarów. Jednak nie natknęłam się na nic co wzbudziłoby we mnie reakcję mówiącą "Tego szukałaś!". Zdenerwowana rzuciłam ciężkimi tomami o ziemię. Wstrząs sprawił, że ze stolika spadła inna książka, która się otworzyła. Zaczął się wydobywać przerażający krzyk. Rzuciłam się by zamknąć księgę. Gdy to zrobiłam zauważyłam w rogu pokoju jakąś drobną pozycję. Małą książeczkę, nie mogła być podręcznikiem. Nie wyglądała jakby należała do zbiorów biblioteki. Podeszłam do niej powoli. Tomik był oprawiony w delikatną skórę. Strony były niezapisane. Ani jedna. Puste. Usiadłam zdezorientowana. Przyjrzałam mu się uważnie i wtedy to zauważyłam. Drobny podpis na okładce:
Tom Marvolo Riddle
_______________________
Och, jak mi się ciężko pisało ten rozdział. Mimo wszystko, jest ważny. W końcu trochę poznaliście główną bohaterkę :)
Życzę Wam Wesołych Świąt!
Postaram się dodać nowy rozdział przed Sylwestrem, ale nic nie obiecuję ;)
*Capitis Dolores- Roślina wymyślona przeze mnie. Rośnie dziko w Zakazanym Lesie. Jej liście delikatnie się wiją, a płatki mają różowy kolor i niebieskie kropki. Po oderwaniu płatek robi się niebieski. Mają one właściwości lecznicze, niwelują migreny, leczą delikatne złamania, krwawienia i nieduże krwotoki.