wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 4. Szybsze bicie serca

Rozdział dedykuję mojej pierwszej obserwatorce Patrycji :)


Mimo, że minęło sporo czasu od kiedy usłyszałam słowa profesor Trelawney to ciągle dręczył mnie pewien sen. Byłam w zamkniętym, ciemnym pokoju. Roznosił się po nim głos, jakby syk. "Jesteś w pułapce. To koniec." Znikąd pojawiały się czerwone, wężowe ślepia. Kreatura powoli zaczęła do mnie pełznąć. Najpierw dotknęła palców mojej bosej stopy, zaczęła wspinać się po nodze coraz wyżej i wyżej. Nie mogłam jej z siebie zrzucić. Serce przestało mi bić, a kończyny odmówiły posłuszeństwa. Jednak pozostawałam żywa. Gdy wąż znalazł się na moim brzuchu pojawił się kolejny i kolejny i kolejny. Przychodziły znikąd. Obłaziły mnie z każdej strony. "Widzisz, trzeba było nie ufać wężowi"- wysyczał głos.
Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego mimo upływu czasu i rad Toma nadal dręczyły mnie słowa nauczycielki. "Zignoruj tą wariatkę". Tylko, że nie potrafiłam.
Mijały dni, tygodnie. Liście pospadały z drzew. Deszcz uderzał w zamek, a wiatr huczał w ścianach. Wszędzie panowało przenikające na wskroś zimno. Nie można było wyjść ze swojego dormitorium bez swetra, szala i rękawiczek. Na ziemi utworzyła się okropna plucha. Jesień zawitała na stałe do Hogwartu i to pod najgorszą z możliwych postaci. 

"Widzisz, trzeba było nie ufać wężowi". Zerwałam się przerażona z łóżka. W pokoju panowała nieprzenikniona ciemność. Drżącą ręką sięgnęłam po swoją różdżkę.
-Lumos
Wszyscy głęboko spali. Musiałam się zbudzić w środku nocy. Poczułam, że serce wali mi jak szalone. Nie mogłam uspokoić oddechu. Wiedziałam, że już nie zasnę. Wysunęłam nogi spod kołdry. Chłód zaczął szczypać mi stopy. Wsunęłam kapcie i nałożyłam na siebie ciepły golf. Z zapaloną różdżką przed sobą ruszyłam do Pokoju Wspólnego. Był pusty. Machnęłam w stronę kominka, w którym od razu buchnął ogień. Usiadłam przy nim. Uspokoiłam się już po koszmarze. Jednak czułam coś gorszego niż lęk... pustkę. Przejmującą, przygniatającą pustkę. Nie samotność, czy smutek. Nie żal lub rozgoryczenie. Pustkę. Nie wiedziałam co czuć. Jak to interpretować. Ten sam koszmar oplatał mnie co noc swoimi czarnymi sidłami, a ja nie potrafiłam się uwolnić. A może nie chciałam? Może liczyłam, że to pomoże mi rozszyfrować zagadkę? Ta sytuacja zaczęła mnie denerwować. Nie mogłam sobie z tym poradzić w żaden sposób. Próbowałam nawet spytać się Trelawney co to znaczy. Tyle, że profesorka zaciekle twierdziła, że nic nie pamięta. W pewien sposób zaczęłam ją nawet nękać. Tak jak nękały mnie jej słowa. Udało mi się tylko ją rozwścieczyć. Po tym jak nie uzyskałam odpowiedzi zdenerwowana oznajmiłam Slughornowi- Opiekunowi Slytherinu- że rezygnuję z lekcji wróżbiarstwa. Wracając do dormitorium użyłam nawet zaklęcia "Confringo" na torbie leżącej pod ścianą. Miałam dość.
-Jane? Co tu robisz?- doszedł mnie zaspany, męski głos. Tak dobrze mi znany. Tak przyjemny dla ucha. Tom tu był. Tuż za mną. 
-A ty? Nie powinieneś spać?- odparłam nie odwracając się. Pomimo, że odczuwałam radość to zabrzmiałam dziwnie ozięble.
-Powinienem.- W pustym pomieszczeniu jego kroki niosły się niezwykle głośno. Przysiadł obok mnie i wysunął ręce w kierunku ognia. Miał skostniałe, drżące palce. Nie trzeba być Anisą by wywnioskować, że nie był w swoim łóżku.
-Gdzie byłeś?- spytałam patrząc na niego. W przeciwieństwie do mnie nie miał na sobie piżamy. Włosy miał w całkowitym nieładzie, rozwiane przez wiatr. Musiał być na dworze, a mimo to nie miał ani szalika, ani nawet swetra.
-Na spacerze. Musiałem przemyśleć parę spraw.
-W środku nocy? Bez żadnych ciepłych ubrań? Oszalałeś?
-Przepraszam, mamusiu, zapomniałem kurteczki.
Przewróciłam oczami tak mocno, że, aż mnie zabolało.
-A ty? Dlaczego tu siedzisz?
I tu mnie miał. Moją jedyną możliwą odpowiedzią było "Bo musiałam coś przemyśleć". A ja mu się dziwię. Oboje jesteśmy równie dziwni. Oparłam głowę na jego ramieniu. Byłam zmęczona, ale jednocześnie wiedziałam, że nie zasnę.
-Pamiętasz tą przepowiednię z początku roku? Nie mogę o niej zapomnieć. Śniła mi się.
-Jane...- Był zatroskany, ale też jakby rozmawiał z... dzieckiem. Mówił do mnie jak do dziecka.
-Wiem, wiem. Uważasz, że nie jest ważna. Ale sam pomyśl... To nie było normalne. Trelawney nie zachowywała się jak zwykle. A te słowa? Węże, lipcowy chłopiec. Jak mam to interpretować?
-Myślę, że czas pokaże. Dowiesz się prawdy, gdy wiedza nie będzie ci już potrzebna. Po fakcie. Tak już bywa z tymi wróżbami.
Nie odezwałam się. Ciszę przerywało tylko huczenie ognia. Miałam więcej pytań niż odpowiedzi, a nie byłam człowiekiem cierpliwym. Chciałam wiedzieć teraz. Nie po kilku latach. Nieświadomość bolała. Była jak głaz rzucony na serce. Dobijała.
-Ekhm- odchrząknął, jakby nie pewny czy mówić.- Byłem w Zakazanym Lesie. - Podniosłam głowę patrząc na niego zdziwiona. Już miałam się odezwać, ale mi przerwał- Nie wziąłem nic ciepłego bo... eh, to głupie. Przyśniło mi się, że muszę tam iść. Tak po prostu. Wstałem i poszedłem.
-Znalazłeś tam coś?
-Właściwie to nic. Zobaczyłem tylko trochę Capitis Dolores*. Pomyślałem, że trochę dla ciebie zerwę. Narzekałaś na ból głowy.
Wyjął z kieszeni pęczek małych roślinek. Miały różowe płatki z niebieskimi plamkami. Liście wiły się powoli na jego ręce. Uśmiechnęłam się. Pani Pomfrey od jakiegoś czasu całkowicie ignoruje moje skargi. W końcu jest wiele straszniejszych rzeczy niż ból głowy, który nie chce mnie opuścić. Zupełnie jak zwiastun czegoś złego. Wzięłam od niego roślinę.
-Dziękuję. Nie wychodź więcej w nocy do Zakazanego Lasu, dobrze?
-Jasne. Nie chcesz iść spać?
-Nie zasnę. To idiotyczne, ale wiem, że nie dam rady.
Tom pokiwał tylko głową.

Obudziła mnie Anisa. Był ranek, jednak nikogo jeszcze nie było w Pokoju Wspólnym. Leżałam na ziemi przy kominku razem z Tomem.
-Nie wiem co wy tu robicie, ale wstawajcie! Zanim zobaczy was cały Slytherin! Gdzie wy byliście?
-Miaaaaaałam koszmar. A on był w Zaaaakazanym Lesie.- odpowiedziałam ziewając.
Anisa przewróciła oczami nie mając pojęcia co na to odpowiedzieć. Wstaliśmy z ziemi i rozeszliśmy się do swoich dormitoriów. Przebrałam się szybko i oderwałam różowy płatek Capitis Dolores, który zaczął robić się coraz bardziej niebieski. Włożyłam go do ust i zaczęłam powoli żuć. O dziwo, miał przyjemny, słodkawy smak. Ból głowy zaczął powoli ustępować, ale nie zniknął całkowicie. Włożyłam resztę rośliny do kieszeni czarnej szaty.
Wielka Sala jak zwykle była przepełniona uczniami. Usiadłam na swoim miejscu przy stole domu węża. Zaczęłam jeść śniadanie. Mimo niezbyt przyjemnej nocy nie byłam zmęczona. Wręcz wypoczęta. Gotowa na ten dzień. Nagle salę wypełniło pohukiwanie tysiąca sów. Jedna z nich,  mała, rudawa przycupnęła przede mną. Odpięłam od jej nóżki mały liścik razem i pogłaskałam po głowie dając znak by odleciała. Zawsze miałam słabość do Embiry. Spojrzałam na pergamin.

Jane,
Jak nowy rok szkolny? Co słychać u Toma i Anisy? Może przyjechali by na parę dni do nas na święta? Mam nadzieję, że przyjedziesz do domu. Nie widzę powodu byś zostawała w Hogwarcie. Twojej siostrze udało się dostać urlop na ten czas. Ostatnio mają wiele roboty u św. Munga. Nie wiem czy Ci pisała, ale niedawno oświadczył jej się Caspar Crouch. Nie spieszą się ze ślubem, jednak myślę, że jeśli nie w te święta to w Wielkanoc się pobiorą. Czy to nie wspaniale? 
Do zobaczenia w grudniu.
Mama.

Prycham niezadowolona i zgniatam w ręku list. "Nie widzę powodu byś zostawała w Hogwarcie". Ja za to nie widzę powodu bym wracała do domu. Wolę zostać tu sama, niż tam z rodziną. Wyobrażam sobie radosną mamę piszczącą jak to cudownie, że Elena wychodzi za mąż. Elena. Ta doskonała, urocza, pierworodna córka szlachetnego rodu Carverów. Ta, która osiągnęła sukces zostając jedna z bardziej wpływowych i docenianych uzdrowicielek świata magii. Ta radosna, uśmiechnięta, piękna Elena. A ja? Mała Jane? Nie warta uwagi. W końcu co ja takiego mogę osiągnąć? Czy miałam z prawie wszystkich przedmiotów na SUM-ach Wybitny? Nie. Same Powyżej Oczekiwań i kilka W to przecież nic takiego. Rodzice nigdy nie mówili mi, że wola Elenę, że nigdy nie osiągnę tego co ona. Jednak ja to widziałam w ich oczach. Widziałam, że jestem tą g o r s z ą.
Znów prycham. Ten dzień zaczął się tak radośnie. Wyciągam różdżkę, kierują na zgniecioną kulkę przede mną i szepczę Reducto.  List zamienia się w proch, a ja się uśmiecham. Nie ma co się przejmować. To ma być szczęśliwy dzień. 

Idę przez szkolne błonia wraz z Anisą i Tomem. Mam na sobie kurtkę, szal i rękawiczki, a i tak jest mi zimno. Marzę tylko o tym by dotrzeć do cieplarni na lekcję zielarstwa. Ręce wcisnęłam głęboko w kieszenie. Ta jesień była wyjątkowo surowa. Dopiero kończył się październik. Zbliżała się Noc Duchów. Zmierzamy powoli w kierunku cieplarni, gdy słyszę za sobą jego głos.
-Jane Carver!- ten pełen goryczy, ociekający jadem głos. Szlamowy głos. Wyjątkowo szlamowy. Obracam się i widzę go. Stoi sobie z rękoma w kieszeniach, łajdackim uśmieszkiem i szamocącymi się na wietrze miedzianymi włosami. Alex Greaves. Wyjątkowo paskudny Gryfon. 
-Alex. Muszę przyznać, że nie tęskniłam za twoją twarzyczką.- odpowiadam kostycznie.
-Zasmucasz mnie.- wygiął usta w krzywym uśmieszku.
Od kiedy w czwartej klasie pojedynkowaliśmy się na środku korytarza bo nazwałam go szlamą, jesteśmy śmiertelnymi wrogami. Wyjątkowo nie potrafi znieść prawdy. Nienawidzimy się, a każda okazja do pojedynku jest dobra. Zaciskam palce na różdżce w mojej kieszeni. Widzę, że Tom patrzy na Gryfona z obrzydzeniem, ale Anisa rozgląda się upewniając się, że nie ma tutaj nauczycieli.
-Conjunctivitis!- błysk światła z różdżki Alexa przeleciał milimetry od mojej twarzy. Chciał mnie oślepić. Chyba sobie marzy.
-Expelliarmus!- krzyknęłam wyciągając różdżkę.  Odrzuciło go w tył, jednak szybko się pozbierał i znów stanął przede mną gotowy do walki.
-Drętwota!- uchyliłam się przed czerwonym światłem.
-Duro!- słyszę głos Toma, próbującego zmienić mojego przeciwnika w kamień. Chybił o cal.
Już chciałam rzucić zaklęcie Incarcerous, gdy Anisa odezwała się:
-Jane! Dippet idzie!
Opuściłam delikatnie różdżkę, a nic nie wiedzący Alex rzucił na mnie zaklęcie Ascendio. Moje stopy nagle poderwały się z ziemi. Kątem oka zauważyłam jak dyrektor podbiega do nas krzycząc na Gryfona. Uśmiechnęłam się pod nosem, udając przerażoną. Chłopak zmuszony przez profesora cofnął zaklęcie, a ja z impetem uderzyłam w mokrą ziemię. Skrzywiłam się podnosząc z gruntu. Dippet zaczął krzyczeć na Alexa i zaciągnął go do swojego gabinetu. Podstęp zadziałał. Zanosząc się śmiechem poszliśmy do cieplarni.
Na zielarstwie zajmowaliśmy się mało wymagającymi Kłaposkrzeczkami. Pod koniec lekcji znów zaczęła mnie okropnie boleć głowa, więc sięgnęłam do kieszeni po różowe płatki w niebieskie kropki i zaczęłam je żuć. Ból szybko ustąpił. 
Po lekcjach poszłam na spacer z Anisą. Usiadłyśmy nad jeziorem. Na błoniach nie było zbyt wielu uczniów, a już szczególnie tutaj. 
-Właściwie, dlaczego Alex się tak na ciebie rzuca, jak tylko cię widzi?- spytała moja przyjaciółka.
-Czy ja wiem... Od tamtej bitwy w czwartej klasie mnie nienawidzi. A ja za to nienawidzę każdej szlamy. Jakoś tak samo wyszło. Zresztą jest Gryfonem.
-Hm... Właściwie to dlaczego toczymy wojnę z Gryffindorem?
Spojrzałam na nią jakby oszalała. Czy to nie było oczywiste?
-Są zwolennikami brudnej krwi. Odważni, mężni, phi. Więcej w nich głupoty niż odwagi. To idioci. Ślepcy. Nic nie widzą, nic nie rozumieją.
Anisa wbiła spojrzenie w gładką taflę jeziora. Po kilkunastu minutach wstała i powiedziała, że jest zmęczona. Siedziałam jeszcze chwilę bezmyślnie. Sięgnęłam do torby i wyjęłam kawałek świeżego pergaminu i pióro, zaczęłam pisać.

Luke,
Jak w Transylwanii? Kiedy przyjeżdżasz do domu? Tęsknie za tobą, wiesz? Mam ostatnio dziwne sny i nieustające migreny. Żuje Capitis Dolores, ale pomaga tylko na jakiś czas. Mam wrażenie, że wariuję. Wszędzie widzę węże. Nawet nazwa Dom Węża zaczyna być mi straszna. Wszystko przez tą przepowiednię. Och, nie wiesz o co chodzi. Stara Trelawney na pierwszej lekcji, ponad miesiąc temu, zachowywała się dziwnie. Kazała mi strzec się prawdziwego węża, którego serce jest czarne i niezdolne do miłości. Mówiła o próbach i błędach, które zakończy pojawienie się Lipcowego Chłopca. Chore, nie? Tom mówi, żebym się nie przejmowała, ale... Sama nie wiem. To wszystko jest dziwne. 
Mama chce żebym przyjechała na święta do domu, ale mnie tam nie spieszno. Pewnie słyszałeś o ślubie Eleny. Bleh. Nie zamierzam wracać, jednak jeśli ty się pojawisz, ja też. Tęsknie, braciszku. 
Jane

Kończę list i zwijam w rulonik. Mój starszy brat, Luke, po ukończeniu Hogwartu wyruszył w podróż po świecie, szukając nowych gatunków magicznych zwierząt. Nie widziałam go od roku, ale ciągle do niego pisałam. W przeciwieństwie do Eleny, uwielbiałam swojego brata. Tak jak ja był zawsze tym gorszym dzieckiem rodu Carverów. 
Wolnym krokiem ruszyłam do sowiarni. Nie było w niej nikogo oprócz sów. Szybko odnalazłam małą Embirę i przywiązałam liścik do jej nóżki.
-Do Luke'a.- szepnęłam i poklepałam ją po głowie. Od kiedy wyjechał, zawsze, gdy o nim mówię, szepczę. Nie wiem dlaczego. 
Gdy zmierzałam do Pokoju Wspólnego Slytherinu coś we mnie drgnęło. Jakiś wewnętrzny głosik krzyczał, nakazywał mi zmienić kierunek. Serce zaczęło mi szybciej bić. Czułam, że muszę, naprawdę m u s z ę iść tam. Czy właśnie tak czuł się Tom, gdy obudził się z przeświadczeniem, że ma iść do Zakazanego Lasu? Jeśli tak, to może nie powinnam...
Jednak moje nogi nie słuchały umysłu i ruszyły pewnie do biblioteki. Szłam szybko nie zważając na ludzi, których po drodze trącałam ramieniem. Serce biło jak szalone, a myśli gnały przed siebie o wiele szybciej od nóg. Wszystko stanęło na chwilę dopiero, gdy stanęłam przed wrotami biblioteki. Dotknęłam ręką ciężkich drzwi, wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Po co tu przyszłam? Ach, no tak...
Zaczęłam szaleńczo szukać podręcznika do eliksirów w torbie. Szybko oddychałam, dłonie mi się trzęsły, a ból głowy narastał. Wyjęłam książkę i szybko znalazłam wsuniętą między stronice małą karteczkę. Podeszłam do bibliotekarki i dałam jej pozwolenie na wejście do Działu Ksiąg Zakazanych od profesora Slughorna. Spojrzała na mnie z niechęcią i wstała w fotela. Zaprowadziła mnie w odpowiednie miejsce i otworzyła drzwi.
Uspokoiłam się dopiero kiedy znalazłam się w zupełnie pustym, ciemnym, nasiąkniętym strachem pokoju. Wszystkie te książki wręcz opływały jadem. Jednak poczułam, że właśnie tu powinnam być, właśnie teraz. Zaczęłam przesuwać ręką po różnych tytułach. Wzięłam w ręce kilka ksiąg i usiadłam przy zakurzonym stoliku. Otworzyłam kolejno Największych Diabłów Piętnastego Wieku, Największych Połykaczy Ognia i Księgę Czarów. Jednak nie natknęłam się na nic co wzbudziłoby we mnie reakcję mówiącą "Tego szukałaś!". Zdenerwowana rzuciłam ciężkimi tomami o ziemię. Wstrząs sprawił, że ze stolika spadła inna książka, która się otworzyła. Zaczął się wydobywać przerażający krzyk. Rzuciłam się by zamknąć księgę. Gdy to zrobiłam zauważyłam w rogu pokoju jakąś drobną pozycję. Małą książeczkę, nie mogła być podręcznikiem. Nie wyglądała jakby należała do zbiorów biblioteki. Podeszłam do niej powoli. Tomik był oprawiony w delikatną skórę. Strony były niezapisane. Ani jedna. Puste. Usiadłam zdezorientowana. Przyjrzałam mu się uważnie i wtedy to zauważyłam. Drobny podpis na okładce:
Tom Marvolo Riddle

_______________________
Och, jak mi się ciężko pisało ten rozdział. Mimo wszystko, jest ważny. W końcu trochę poznaliście główną bohaterkę :)
Życzę Wam Wesołych Świąt!
Postaram się dodać nowy rozdział przed Sylwestrem, ale nic nie obiecuję ;)

*Capitis Dolores-  Roślina wymyślona przeze mnie. Rośnie dziko w Zakazanym Lesie. Jej liście delikatnie się wiją, a płatki mają różowy kolor i niebieskie kropki. Po oderwaniu płatek robi się niebieski. Mają one właściwości lecznicze, niwelują migreny, leczą delikatne złamania, krwawienia i nieduże krwotoki.

środa, 2 grudnia 2015

Rozdział 3. Ślimak i piwa

Siedziałam nad jeziorem jeszcze długo. Wróciłam dopiero, gdy zaczęło się ściemniać. Pomimo mojego małego wybryku na lekcji wróżbiarstwa, starałam się robić dobre wrażenie na nauczycielach. To było bardzo opłacalne. Chociażby profesor Slughorn bez żadnych zbędnych pytań wypisał mi pozwolenie na odwiedzanie działu ksiąg zakazanych w bibliotece.  A przesiadywanie na szkolnych błoniach po zmierzchu raczej by nie polepszyło mojej opinii w oczach profesorów.
Przez ten cały czas nawet nie zwróciłam uwagi jak panujące jeszcze po południu ciepło przerodziło się w chłód. Zaczęło też wiać. Przeszedł mnie dreszcz. Skierowałam się do zamku. Błonia już prawie opustoszały. Poczułam się samotna. Jednak wiedziałam, że nawet jeśli znajdę się w tłumie ludzi nadal będę samotna. W zamku było cieplej. Po korytarzach chodzili ostatni uczniowie zmierzający do swoich dormitoriów. Nagle owiał mnie dziwny lęk. Przykrył mnie jak peleryna. Coś we mnie krzyczało "Biegnij, Jane, biegnij!". Obróciłam się, ale za mną nikogo nie było. Zaczęłam biec do lochów. Nie wiedziałam przed czym uciekam. Po prostu czułam, że m u s z ę uciec. Dopiero wiele lat później dowiem się kto lub co mnie goniło. Kto lub co kazało mi wtedy biec. Kto lub co czaiło się w ciemnościach.
Gdy stanęłam przed wrotami do Pokoju Wspólnego wysapałam zdyszana:
-Czysta krew
Drzwi otworzyły się przede mną. Dormitorium było prawie puste. Spostrzegłam tylko kilka dziewczyn z piątego roku, dwóch chłopaków załamujących się nad swoimi pergaminami, dziewczynkę, która zasnęła przy stoliku i Toma siedzącego na kanapie, wpatrzonego w ogień w kominku. Wyglądał jakby na coś czekał. Lub na kogoś. Nie chciałam z nim teraz rozmawiać. Powoli ruszyłam do mojego pokoju. Gdy stawiałam stopę na pierwszym stopniu on odwrócił głowę.
-Jane! Poczekaj. Gdzie się podziewałaś cały dzień?- spytał podchodząc do mnie.
-Spacerowałam. -ucięłam.
Spojrzał na mnie niepewny. Widziałam w jego oczach, że się nad czymś zastanawiał. Mógł zakładać swoją maskę tajemniczości przed wszystkimi. Ale nie przede mną. Ja zawsze widziałam jego emocje. Potrafiłam czytać z jego oczu. Zdradzały wszystko. Te ciemnobrązowe oczy były zwierciadłem duszy Toma Riddle'a. Póki ją posiadał.
-Jesteś...- przegryzł wargę.- zła?
-Nie. Dlaczego? - O dziwo nie było to kłamstwo. Nie byłam. Sama nie wiem czemu tak zareagowałam, ani co na prawdę czułam. Jedyne co wiedziałam to, że chciałam pobyć sama.
-Och, nie, nie ważne. Dobrej nocy.- powiedział i szybko się obrócił zmierzając do swojego dormitorium.
W moim pokoju prawie wszyscy już spali. Na swoim łóżku siedziała tylko Anisa. Jasne włosy opadały na jej twarz w zupełnym nieładzie. Oczy błądziły po pokoju. Pod nimi widać było małe sine ślady- pierwsze znaki zmęczenia. Pocierała o siebie dłonie. Na palcu miała mały pierścionek. Nigdy go nie zdejmowała. Była już ubrana w piżamę. Gdy weszłam, od razu na mnie spojrzała.
-Jane!- szepnęła, ale w ciszy panującej w pokoju brzmiało to jak krzyk.
-Pewnie spytasz gdzie byłam, prawda?- spytałam, przewracając oczami. Podeszłam do przyjaciółki i usiadłam obok niej. Nie chciałam zaczynać tego tematu.
-Właściwie to nie. Masz rozwiane włosy, więc byłaś na dworze. Na palcu zawinął ci się mały wodorost. Zapewne byłaś nad jeziorem. - sięgnęła do mojej ręki by go ściągnąć.- Po twojej minie wnioskuje, że coś cię trapi. Prawdopodobnie siedziałaś tam i rozmyślałaś. Jest już późno, pewnie tak cię pochłonęły twoje własne myśli, że nie zwróciłaś uwagi na porę. Patrząc na to mogę zadać tylko jedno pytanie. Co się stało?
Ach, tak. Anisa. Mistrzyni zagadek. Zawsze dostrzega małe rzeczy, dzięki, którym może dowiedzieć się tak wielu informacji. Jeśli nie jest się zbyt uważnym, można jej wszystko o sobie zdradzić. Jest niesamowita. Kiedyś nawet zastanawiałam się, dlaczego nie trafiła do Ravenclaw. Wychodzi na to, że więcej w niej ambicji i sprytu niż rozumu.
-Nic. Potrzebowałam samotności.- zauważyłam, że chce coś powiedzieć, zaprotestować.- Idziemy w niedzielę do Hogsmeade?
Anisa westchnęła zrezygnowana.
-Tak, jasne.- pewnie wyczuła, że teraz nic ze mnie nie wyciągnie.- Idźmy może spać. Jestem zmęczona.
Pokiwałam głową i wstałam. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.

~*~

Ranek przyszedł znienacka. Obudziłam się tak samo zmęczona jak wieczorem. Jakbym całą noc zamiast spać biegała. Zwlokłam się z łóżka myśląc o dzisiejszym spotkaniu Klubu Ślimaka. Zerknęłam na zegar. Wybiła dziesiąta. Zostały mi trzy godziny. Nigdzie nie widziałam Anisy, więc uznałam, że jest na śniadaniu. Przecierając oczy udałam się do Wielkiej Sali. Przy pełnym uczniów stole Slytherinu dostrzegłam przyjaciółkę. Przysiadłam się do niej.
-Hej.-odezwała się.
Zaplotła jasne włosy w dwa warkocze. Miała na sobie zieloną koszulkę i czarne spodnie. Na palcu błyszczał nieśmiało pierścionek. Jej usta mieniły się czerwienią. Wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. Zamiast poobcieranych spodni były ładne, całkiem nowe. Sfatygowaną koszulę zastąpiła taka, bez ani jednego zagięcia.
-Hm...Kto to?- zapytałam.
-Kto?- odpowiedziała patrząc na mnie z udawanym zdziwieniem. Na jej policzki wstąpił lekki rumieniec.
-No z kim idziesz na randkę. Mam uwierzyć, że ubrałaś się tak i umalowałaś do odrabiania lekcji?
Anisa przewróciła oczami.
-Z Averym. Ty idziesz na spotkanie Ślimaków, więc uznałam, że się z nim umówię.
-Przecież Avery też przychodzi.- spojrzałam na nią zdziwiona. Znałam go. Był jednym ze śmierciożerców. Uważał się za przyjaciela Toma, ale nawet nie wiedział ile mu do tego brakuje. Był raczej nie doceniany. Nikt specjalny.
-M i a ł przyjść.- poprawiła mnie.- Ale uznał, że woli pójść gdzieś ze mną. No wiesz, kto by mi się oparł.
Wybuchłyśmy obie śmiechem. Moja przyjaciółka zerknęła na zegarek i powiedziała, że musi już iść. Dokończyłam śniadanie i też wyszłam z Wielkiej Sali. Zostało mi jeszcze trochę czasu. Chcąc uniknąć pisania wypracowania na transmutację włóczyłam się po zamku.
Trzynasta nadeszła szybko. Ruszyłam do gabinetu profesora Slughorna. Gdy weszłam do środka zauważyłam, że większość osób już siedziała przy stole.
-Witaj, moja droga. Siadaj.- przywitał mnie nauczyciel.
Usiadłam więc przy Tomie. Miejsce Avery'ego było faktycznie puste. Uśmiechnęłam się na wyobrażenie jego z moją przyjaciółką. Z tego nie mogło nic wyniknąć. Oni zupełnie do siebie nie pasowali.
-Jak się powodzi twojej mamie, Jane? Słyszałem, że ma szansę na fotel ministra. To byłoby cudowne, nie sądzisz?
-Tak, tak. Jednak myślę, że większe szanse ma Hector Fawley. Z resztą mama nie jest zbyt chętna na to stanowisko. Twierdzi, że to zbyt ważna funkcja na jej głowę.- od razu zauważyłam jak zapał Ślimaka opadł. Już od dawna wiedziałam, że zaprasza nas tu wyłącznie dla kontaktów z prawdziwymi szychami świata magii lub mając nadzieję, że to my nimi kiedyś zostaniemy. Lubiłam czasem studzić jego zapał, ale nie za bardzo. Nie mogłam ryzykować usunięcie mnie z Klubu.- Za to tata został mianowany kapitanem naszej reprezentacji w quidditcha.- Trochę goryczy, trochę cukru.
-To wspaniałe osiągnięcia! Też planujesz swoją przyszłość w kierunku sportu?
-Próbowałam kiedyś grać, ale to nie dla mnie. Myślę, że zajmę się łamaniem zaklęć u Gringotta.
Tak na prawdę nie miałam zielonego pojęcia co chcę robić po Hogwarcie. Uznałam, że  ta praca po prostu jest dosyć prestiżowa i zadowoli wymagania Slughorna.
-No, proszę, u Gringotta. Dobry plan. Moi drodzy, planuję w święta urządzić małe przyjęcie. Wiem, że do grudnia jeszcze daleko, ale taki mnie dziś pomysł naszedł. Będziecie mogli zaprosić kogo chcecie.
Reszta spotkania minęła na dalszym wypytywaniu wszystkich o ich rodziców i przyszły zawód.  Po pewnym czasie zaczęłam odliczać do końca. Nie przepadałam za byciem w Klubie Ślimaka, ale przychodziłam tu dla wyższych celów. To było opłacalne. Choć, mam wrażenie, że bardziej pomogło to profesorowi niż mi czy Tomowi. W końcu nauczyciel nas wypuścił. Spodziewałam się, że mój przyjaciel zostanie, pamiętałam jak wspominał, że ma sprawę do Slughorna. Jednak on wyszedł razem ze mną.
-Nie musiałeś przypadkiem czegoś załatwić?- spytałam gdy opuściliśmy już gabinet.
-Uznałem, że  jeszcze nie czas. Nie jest mi, aż tak śpieszno. Muszę bardziej owinąć sobie w okół palca starego Ślimaka.
Przewróciłam oczami.
-Jesteś jego ulubionym uczniem.
-Może i tak, ale obawiam się, że to nie wystarczy.

~*~

Następnego dnia było Hogsmeade. Wstałam wcześnie pełna energii. Obudziłam Anisę. Gdy to zrobiłam w jej oczach czaiła się chęć mordu. Widocznie się nie wyspała. Po śniadaniu w Wielkiej Sali ruszyłyśmy do miasteczka. Filch jak zwykle sprawdzał czy nie wynosimy nic podejrzanego.
-To co idziemy na kremowe piwo?- spytała Anisa, gdy tylko pojawiłyśmy się w Hogsmeade.
-Jasne.- potaknęłam.
Trzy Miotły były jak zwykle pełne uczniów pomimo wczesnej pory, Barmanka latała od stolika do stolika. Z trudem znalazłyśmy puste miejsce. Usiadłyśmy przy oknie i zamówiłyśmy napoje.
-To opowiadaj. Jak randka z Averym?- spytałam z uśmiechem.
-Błagam cię. Chyba nigdy nie spotkałam takiego nudziarza.- przewróciła oczami. Dziś wyglądała jak zwykle czyli dosyć niedbale. Ona nazwy to "artystycznym nieładem". No cóż, nie można zaprzeczyć, że było w niej coś z artysty.
-Spodziewałam się tego.
Zaśmiałyśmy się w tym samym momencie, w którym do stoliku podleciały dwie szklanki piwa.
-Jak było u Slughorna?
-Jak zwykle. Co tam u twojej mamy, Jane? A tacie jak idzie w quidditcha?- zaczęłam przedrzeźniać nauczyciela, na co Anisa wybuchnęła śmiechem.
-Jak dobrze, że nie mam zbyt ważnych w Ministerstwie rodziców. Zanudziłabym się na tych spotkaniach.
-Wiesz, w święta ma być przyjęcie. Możemy zaprosić kogokolwiek, więc pomyślałam, że cię wezmę byś nie była sama. Ale jeśli nie chcesz...
-Dobra, dobra. Przyjdę. No ale chyba nie zaprzeczysz, że nie jest to najciekawsza rozrywka?
-Wolałabym czyścić testrale. Tylko, że czasem trzeba się poświęcić dla wyższych celów.- odparłam.
-Dla czegoś więcej. Zawsze tak mówisz. Wiesz chociaż czym jest to więcej? Czym jest ten cel? Do czego właściwie dążysz, Jane? Dlaczego znosisz Ślimaka? Po co ci wstęp do Działu Ksiąg Zakazanych? Dlaczego ciągle coś planujesz i jesteś nieobecna? C z y m jest to więcej, Jane? Znasz odpowiedź na to pytanie?
Pomimo, że właśnie piłam piwo zaschło mi w ustach. Zabrakło mi słów. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. To pytanie miało mnie dręczyć do samego końca.

________
Jejku, mam tyle pomysłów na akcje po Hogwarcie! Mam nadzieję, że nie zanudzę Was do tego czasu.

poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 2. Brakujący element

Strzeż się prawdziwego węża
Te słowa huczały w mojej głowie bez przerwy. Były bez sensu. Jakiego węża? Co miał mi zrobić?
Zrezygnowana rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Prawie nikogo tu nie było. Podejrzewałam, że znajdują się na szkolnych błoniach. Uczniowie chcieli skorzystać z ostatnich ciepłych dni. Pierwsze liście na drzewach zmieniały swoją barwę. Nie ubłaganie zbliżała się jesień. Najgorsza pora roku. Czas w którym wszystko umiera i wygląda jakby nigdy nie miało się odrodzić. Nie wiedziałam jednak, że przyszłość miała się zmienić w ciemną, mroczną jesień.
Z rozmyślań wyrwał mnie niespodziewany dotyk na plecach. Odwróciłam się przestraszona.
-Tom!- jęknęłam- Nie strasz mnie.
Uderzyłam go delikatnie w klatkę piersiową.
-Ał, Jane- mruknął, udając ból- zauważyłem po prostu że strasznie się trzęsiesz. Tutaj jest zawsze zimniej niż na dworze czy w innych częściach zamku- powiedział mając na myśli Pokój Wspólny Slytherinu- Przyniosłem ci koc. Wiesz, chciałem być miły, a ty mnie bijesz. Marznij dalej.- uśmiechnął się chytrze pokazując mi brązowe zawiniątko. Zanim tego nie stwierdził nawet nie zdawałam sobie sprawy jak jest chłodno. Byłam zbyt pochłonięta myśleniem o przepowiedni.
-Oj daj- jęknęłam wyciągając rękę ale on się odsunął- no przepraszam.
Wyszczerzył się na te słowa i rzucił mi koc, którym się okryłam.
- Gdzie wszyscy?
- Gryffindor ma teraz trening i parę osób próbuje podejrzeć ich techniki. Reszta jest na błoniach.
- Mhm. Załatwiłeś tą sprawę z Rookwoodem?- spytałam
-Aha.- pokiwał głową przysiadając się do mnie. - Chciałem by zdobył mi wtykę w Ravenclawie. Muszę tam coś zrobić.
- Wyczuwam Tinę Sparks.- powiedziałam myśląc o krukonce z piątego roku zadurzonej od jakiegoś czasu w śmierciożercy.
-Aha.- potaknął-  Jest tak zauroczona, że zrobi wszystko o co poprosi. Tego właśnie potrzebuję. Tina zachowuje się trochę jak pod wpływem eliksiru miłosnego.
-Gdyby Rookwood nie był taką sierotą życiową uwierzyłabym, że udało mu się jej dać amoretensje.
Tom parsknął śmiechem.
-Miłość jest taka płytka. Nikomu nie potrzebna. Brzydzę się jej.  Sama pomyśl... Miłość łączy ludzi, którzy i tak z biegiem czasu przestaną cokolwiek do siebie czuć. To nie jest trwałe. Znika. Jednak sprawia, że ludzie wykonują dziwne rzeczy dla innych osób. Zakochani są obrzydliwi.- mruknął widocznie zniesmaczony.
Czy to wtedy pierwszy raz poczułam ten dziwny przewrót wnętrzności? Jakby dodatkowy narząd, którego nie znałam dotychczas uznał, że to idealny czas by zatańczyć sambę. Nie wiem. Całkiem możliwe, że to jeszcze nie w tamtym momencie. Jednak wiem, że jego słowa coś we mnie zmieniły, poruszyły. Poruszyły? Nie. Chwyciły w swoje zimne dłonie, potrząsnęły i rzuciły o ścianę.
-No niby tak... - odpowiedziałam- Ale bez miłości nie byłoby nas chociażby...
Tom tylko na to stwierdzenie prychnął i wywrócił oczami. Wstał i spojrzał na mnie spode łba, jakby miał mi za złe poprzednie stwierdzenie. Chciałam odwrócić oczy, ale uznałam, że poddanie się będzie złym krokiem. Przetrzymałam jego spojrzenie. Już chciałam się odezwać, kiedy usłyszałam stukot. Dochodził z drzwi.
-Sowa.- stwierdziłam. Wrota się otworzyły i wleciała mała, ruda, szkolna płomykówka. Gdyby nie to, że nasze dormitorium znajdowała się w lochach, gdzie nie było okien, drzwi nie musiałyby się same otwierać. Zwierzątko podleciało do nas. Miało do nóżek przyczepione dwa listy. Odwiązałam je i machnęłam dając sowie znak by odleciała. Ta obrażona zahukała i opuściła dormitorium. Spojrzałam na dwa pergaminy. Jeden był zaadresowany do Toma. Rzuciłam go mu i zaczęłam czytać swój.

Jane!
W sobotę organizuję takie małe spotkanie w moim gabinecie dla kilku osób. Może chciałabyś przyjść? Bądź o 13:00.
Profesor Slughorn

-Spotkanie u Ślimaka. Marzyłem o tym. - opadł na kanapę,- Może uda mi się dowiedzieć kilku rzeczy. Mam pewne plany. Na przyszłość.
Spojrzałam na niego zaciekawiona. Chciałam spytać o co takiego chodzi, jednak coś mi podpowiadało, że to nie jest dobry pomysł. Dowiem się, o co takiego chodzi w swoim czasie. Zawsze się dowiaduję. Teraz było za wcześnie by o to pytać. Postanowiłam szybko zmienić temat.
-W niedzielę jest wypad do Hogsmeade. Idziemy?
-Nie mogę. Muszę jeszcze napisać referat z eliksirów. Wiesz, muszę trzymać opinię pilnego ucznia.
-No tak. Jasne, pójdę z Anisą.- odpowiedziałam, chociaż poczułam się trochę dotknięta. Slughorn go uwielbiał, więc gdyby tylko powiedział coś w stylu "Przepraszam, panie profesorze, ale byłem zbyt zajęty by napisać wypracowanie" zostałoby mu wybaczone.
Wstałam z kanapy chowając do kieszeni list od Ślimaka i zrzucając z siebie brązowy koc.
-Gdzie idziesz?
-Przejść się. - ucięłam, zmierzając do drzwi.
-Mogę iść z tobą?- wyczułam pewne wahanie w jego głosie.
-Nie. Chcę pobyć sama.
Zostawiłam go samego w pustym dormitorium. Na szkolnych korytarzach nie było prawie nikogo. Latały tylko duchy. Spotkałam nawet Irytka wpychającego gumę do żucia w zamek do komnaty. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam na błonia. Były pełne uczniów. Nie zdziwiło mnie to. Była na prawdę ładna pogoda. Nie miała trwać długo, więc wszyscy chcieli skorzystać. W końcu udało mi się znaleźć puste miejsce. Cichy zakątek przy jeziorze. Usiadłam na brzegu. Wyciągnęłam rękę w kierunku wody. Była chłodna, przynosiła pewne ukojenie. Coś się we mnie zmieniło. Czułam się... samotna? Nie, o nie jest dobre słowo. Opuszczona? Nie. Zagubiona? Tak. Znów byłam w swoim domu, w Hogwarcie, znów miałam przy sobie swoich przyjaciół, ale czegoś brakowało. Tylko, że nie wiedziałam czego. Jakbym miała ułożoną prawie całą układankę, a zgubiła tylko jeden puzzel. Jednak nie dane mi było dowiedzieć się tego szybko. Miała czekać mnie długa droga naznaczona bólem zanim się dowiem czego tak na prawdę zawsze mi brakowało i czego zawsze b ę d z i e mi brakować. Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę. Machnęłam nią, a piasek zaczął się układać w różne wzory.  Najpierw w węża, który rozpadł się by pojawić się znów pod postacią kuli. Ta rozsypała się i uformowała w oczy. Puste, zamyślone oczy profesor Trelawney. Zdenerwowana uderzyłam w nie różdżką. Piasek wzleciał w górę psując wzór, a potem znów opadł nie formując się w nic nowego. Chyba przepowiednia dalej mnie męczyła. Nie potrafiłam zaufać radzie Toma. Nie potrafiłam jej ignorować.

piątek, 6 listopada 2015

Rozdział 1. Przepowiednia

" If everyone cared and nobody cried
If everyone loved and nobady lied
If everyone shared and swallowed their pride
Then we'd see the day when nobody died"
-Nickelback, If everyone cared


~*~

Wielka Sala była pełna uczniów. Mimo wszystko było ich mniej niż w zeszłym roku. Brakowało Hagrida, który został wyrzucony w rok temu. Tak naprawdę to ja zaproponowałam Tomowi by obwinił tego przygłupa o otworzenie Komnaty Tajemnic. Nie było również Marty, tej szlamy, którą zabiło spojrzenie Bazyliszka. Do Hogwartu na ten rok nie wróciło też kilku innych uczniów. Bali się powrotu. Nie ma trzech szlam z Gryffindoru- Alissy, Bethy, Mirreny. Nie dojrzałam też Erniego z Hufflepuffu i Missy z Ravenclawu. Ze Slytherinu nikogo nie brakowało. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam do swojego stołu.
-Hej, Tom- rzuciłam przysiadając się do przyjaciela- Nieźle się porobiło, co? Sporo osób nie wróciło na ten rok. Boją się. - Upiłam łyk soku dyniowego.
-Aha- mruknął- i dobrze. Parę szlam mniej. Jane, ile razy mam cię prosić być mówiła do mnie...
-Nie- przerwałam mu- Nie będę do ciebie mówić per Voldemort. Czy ty mówisz do mnie Jae Varcen?
-Jae Varcen?- spytał zdziwiony.
-Anagram mojego imienia. To samo co Lord Voldemort. Tom, dla mnie zawsze będziesz po prostu Tomem. Anagramem mogą zwracać się do ciebie twoi śmierciożercy, nie ja.
Tak. Uważałam się za kogoś ważniejszego niż jego poplecznicy.
Mój przyjaciel przewrócił oczami.
-Jak już o tym mowa widziałaś Rookwooda? Mam do niego sprawę.
-Och, Rookwood dostał szlaban.
-Co?- nagle oderwał wzrok od swojego tosta.- Dopiero zaczął się pierwszy dzień!
-No tak. Jak tutaj szedł to zaczepił Katie z Gryffindoru, ale ta uznała, że nie będzie mówił, że ma "brudną krew". Zaczęli się pojedynkować, ale wpadł Dippet. Katie wylądowała w Skrzydle Szpitalnym, a Rookwood dostał szlaban. Ja akurat tamtędy przechodziłam.
-Ale szlaban w czasie lekcji? Od kiedy?
-Ach, nie. Teraz sprząta korytasz. Szlaban odrabia wieczorem.
-Ech, kiedyś cały semestr spędzi na robieniu kar.- znów przewrócił oczami.
Zaśmiałam się krótko.
-Co dziś mamy?- spytałam po chwili. 
-Obronę przed czarną magią, dwie godziny eliksirów, a potem wróżbiarstwo.
-Bleh, wróżbiarstwo. Wytężcie swoje wewnętrzne oooooko! Skuuupcie się!- zaczęłam naśladować profesor Kasandrę Trelawney.

~*~

Na obronie przed czarną magią profesor chciał nas zapoznać z Zaklęciami Niewybaczalnymi. Jak zwykle na tej lekcji widziałam uśmiech na twarzy Toma. Znał te zaklęcia i to bardzo dobrze. Z resztą ja też. Jednak oboje nie zdawaliśmy sobie sprawy jak często zostaną one wypowiedziane. Chyba nikt się tego nie spodziewał. Klątwy Cruciatus, Imperius czy o zgrozo... Avada Kedavra miały lecieć na prawo i lewo. Miały nadejść ciemne i groźne czasy. Ale teraz razem z Tomem wychodziliśmy z sali po lekcji eliksirów. Przygotowywaliśmy lek na czyraki, który skończył się nowej pielęgniarce Pani Pomfrey. Rozmawiając ruszyliśmy do komnaty do wróżbiarstwa. 
Jak zwykle było tam  duszno i gorąco. Od różnych zapachów roztaczających się w sali można by zemdleć. Usiadłam przy jednym ze stolików pokrytych niebieskimi obrusami. Wszystkie okna były zasłonięte, a w komnacie panował przyjemny półmrok. Obok mnie usiadł Tom, a po drugiej stronie Anisa- moja koleżanka i jedna z grona śmierciożerców. Na stoliku stała duża kryształowa kula. W środku niej była gęsta, biała mgła. W momencie w którym położyłam głowę na stoliku pojawiła się profesor Trelawney.
-Witajcie. Dziś poznacie skomplikowaną i trudną sztukę jaką jest przewidywanie przyszłości dzięki szklanym kulom. By coś zobaczyć musicie się bardzo skupić i wytężyć swoje wewnętrzne oko oraz poświęcić temu wiele czasu. Notujcie wszystko co zobaczycie.
Podniosłam wzrok na spoczywającą przede mną kulę.
-Biała, biała, biała mgła...-skomentowałam- chwila...czy mgła robi się bardziej mleczna niż biała? Och, nie, tylko mi się przewidziało- mruknęłam, a Tom i Anisa parsknęli śmiechem. Moja koleżanka położyła głowę na blacie.
-Obudźcie mnie, jak to się skończy.- szepnęła i zamknęła oczy.
Oparłam głowę na dłoniach.
-Mam pomysł- uśmiechnęłam się chytrze. Mój przyjaciel spojrzał na mnie pytająco. Wyjęłam różdżkę i skierowałam w mglistą kulę przede mną.- Reducto- szepnęłam.
Nagle szklana kula zaczęła pękać, a opary wewnątrz niej zniknęły. Odłamki szkła zaczęły spadać na ziemię pod nogi profesorki.
-CREVER!- huknęła Kasandra Trelawney- Wyjdźcie wszyscy, koniec lekcji- spojrzała na mnie gniewnie- Crever ty zostajesz i sprzątasz. BEZ MAGII!
-Szkło bez magii?- jęknęłam zniechęcona wizją poranionych rąk.
-Dokładnie. Najwyżej pójdziesz do Pani Pomfrey.
Marudząc zaczęłam sprzątać. Komnata już opustoszała. Zostałam tylko ja i profesorka. Dziesięć zranień i dwadzieścia minut później poszłam do Trelawney spytać czy mogę już iść. Kobieta miała ręce oparte o blat swojego biurka, spuszczoną głowę.
-Pani profesor, skończyłam. Pani profesor...
Trelawney spojrzała na mnie. Miała dziwnie puste oczy.
-STRZEŻ SIĘ PRAWDZIWEGO WĘŻA. CZARNE JEST JEGO SERCE NIE ZDOLNE DO MIŁOŚCI. STANĄĆ NA ROZSTAJU DRÓG CI PRZYJDZIE. DECYZJĘ PODJĄĆ TRUDNĄ. POPEŁNISZ W SWYM ŻYCIU BŁĘDÓW WIELE. KONIEC ICH NADEJDZIE Z NARODZINAMI LIPCOWEGO CHŁOPCA. SERCE TWE NIE ZACZERNIEJE,
Patrzyłam na nią przerażona. Profesorka zamrugała i spojrzała na mnie żywszym wzrokiem.
-Och, skończyłaś już. Możesz iść. I zajrzyj do Pani Pomfrey by opatrzyła twoje dłonie. Nie rób tego więcej.
-Eeeeeee- za jąkałam się zdziwiona- d-dobrze.
Szybko wzięłam podręczniki i wyszłam. Rozcięcia piekły mnie potwornie, ale zamiast do Skrzydła Szpitalnego poszłam do lochów. Gdy weszłam do Pokoju Wspólnego Slytherinu zalanego zielonym światłem od razu zauważyłam Toma. Pochylał się nad pergaminem i podręcznikami. Musiałam mu o wszystkim opowiedzieć.
-Dziwne...Bardzo dziwne...- stwierdził, gdy skończyłam mówić- Nie przejmuj się tą wariatką.- uśmiechnął się.

sobota, 31 października 2015

Prolog

Nazywam się Jane Carver. Czarownica czystej krwi. Przydzielona do Slytherinu. Zupełnie normalna, aż do Ceremonii Przydziału.
Gdy zostałam przydzielona  ruszyłam do stołu. Tam przysiadłam się do chłopca w moim wieku. Był trochę zamyślony, tajemniczy. Jednak jeszcze wtedy całkiem zwyczajny. A jego imię brzmiało Tom Marvolo Riddle.
Przyszło mi być jedną z niewielu osób, którym ufał, które trzymał blisko. Byłam jego p r z y j a c i ó ł k ą. Właściwie... najlepszą przyjaciółką.
To ze mną dzielił swoje sekrety, nie wszystkie, lecz większość. Potrafiłam domyślić się lub dowiedzieć o tym czego mi nie mówił. Spędzaliśmy razem cały czas. Cały czas. To była wspaniała przyjaźń.
Może gdybym nie przysiadła się wtedy do niego to wszystko potoczyło by się inaczej. Może. Ale ja nie żałuję. Nie ważne, jaką cenę przyszło mi zapłacić za to. Wierzę, że udało mi się na niego wpłynąć, zmienić, odnaleźć w nim cząstkę dobra.
Theme by violette