wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział 9. Testament

"To zabawne, jak liche łzy
ściskają grdykę
niczym szaleńca kły"
-LemON, Cinematic



-Lumos- szepcze, a koniuszek mojej różdżki zapala się delikatnym jasnoniebieskim światłem. Bosymi stopami dotykam chłodnej posadzki. Z każdym krokiem przechodzi mnie dreszcz. Teraz żałuję, że wybiegłam z dormitorium bez butów. Niesamowite, że w emocjach zupełnie zapomniałam jak jest zimno. Opatulam się szczelniej w pośpiechu narzuconą na siebie szatą. Czuję ciężar prawdopodobnie jednego z moich większych błędów. Ma skórzaną oprawę.
Na początku idę powoli nasłuchując nauczycieli patrolujących korytarzy, jednak po chwili sobie odpuszczam i z wyciągniętą przed siebie różdżką biegnę ile tchu w płucach, ile sił w bosych stopach.
Wbiegam do biblioteki. Dopiero gdy czuję dywan pod stopami zaczynam zwalniać. Dostałam zadyszki, ledwo idę. Nie sądziłam, że potrafię tak szybko biegać. Dochodzę do drzwi na których mi tak bardzo zależy. Przykładam do nich różdżkę i szepcze zaklęcie, a niebieskawe światełko niknie i zostaje zastąpione dźwiękiem otwieranego zamka. Witaj Dziale Ksiąg Zakazanych.
Zapalam lampkę naftową na stoliku i siadam przy nim. Kładę przed sobą książkę z którą tu przyszłam. Znajduję na stoliku pióro i kałamarz. Zanurzam czubek w atramencie i powoli otwieram dziennik. Pozwalam by kropla ciemnego płynu skapnęła na puste stronice i po chwili wyparowała. Biorę głęboki wdech. Nic się nie zmieniło. Dziennik nadal połyka słowa. Albo po prostu jestem szalona.


Kim jesteś?


Nie jestem pewna czy to był dobry pomysł. Nie mam pewności czy chce wiedzieć kim jest ten wiecznie głodny atramentu potwór. Jednak jego nie obchodzi czego chce, a czego nie. Zadałam pytanie, więc otrzymam odpowiedź. Wstrzymuję oddech.


Nazywam się Tom Marvolo Riddle.


Te słowa błyszczą mi przed oczami jeszcze na długo po tym jak wyparowują z kartki. Tom. Tom Marvolo Riddle. Mój mózg zawiesza się na tym jednym słowie. Tom.
Podnoszę pióro nad kartkę, ale nie mam zielonego pojęcia co napisać. Kropla atramentu skapuje na papier i znika.


Mogłabyś nie marnować atramentu?


Zatyka mnie. To jest tak bardzo w stylu Toma. Ale jak to wszystko jest możliwe? Jakim cudem?


Nie jesteś prawdziwym Tomem. 


Ależ jestem. Dlaczego w to wątpisz, Jane?


Skąd znasz moje imię? Nie podałam ci go.


Zawsze cię rozpoznam, panno Carver. Zawsze.


Równie dobrze mogłabym teraz zacząć pisać swój testament. Jestem w grobie. Powinnam jak najszybciej zamknąć dziennik, ale im dłużej piszę tym bardziej nie chce przestać. Jestem zbyt ciekawa. Ta ciekawość mnie zabije.
Już mam odpisać, ale nagle słyszę szelest. Ktoś majstruje przy zamku. Zatrzaskuje dziennik i szybko gaszę lampkę. Chowam się za regałem z książkami. Po chwili drzwi się otwierają, a do środka ktoś wchodzi. Ma zapaloną różdżkę. Szuka czegoś na półkach. Nagle słyszę trzask, jęk i przekleństwo. Chwila... Ja znam ten głos. Słyszałam go nie raz. Tylko, że... Nie mogę go spersonalizować.
W końcu tajemnicza osoba znajduje to czego szukała i siada przy stoliku. Delikatnie wychylam się zza regału. Nic nie widzę, póki ten ktoś nie zapala lampki. Miedziane włosy. Już wiem skąd znam ten głos. Głos szlamy. Alex Greaves.
Co on tu robi? Czego może szukać tu szlachetny Gryfon? Nie mogę się powstrzymać i wbijam wzrok w jego plecy. Widzę jak pochyla się nad księgą. Wczytuje się w nią. Jednak nie robi nic innego... Tylko czyta.

Mijają godziny, a on nie wychodzi. W pewnym momencie powieki zaczynają mi ciążyć. Nie, nie, nie, nie mogę zasnąć. Nie mogę! Muszę być czujna dopóki on stąd nie wyjdzie. Muszę zaczekać, aż odejdzie. Nie mogę spać. Nie mogę...


~*~

-Jane!- wybudza mnie uderzenie w czoło. To Anisa mnie budzi. Zasnęłam nad talerzem ze śniadaniem. - Coś ty robiła w nocy, że teraz ledwo stoisz?
Powraca wspomnienie miedzianej czupryny pochylonej nad książką i czarnych słów Toma.
-Nie mogłam spać- kłamię. Po raz kolejny okłamuję swoją przyjaciółkę, ale nic nie mogę na to poradzić. To konieczne. Nie mogę jej wyznać co robiłam i co widziałam. To jest moje śledztwo. 
Dłubie widelcem w jajkach, ale nie mam apetytu. 
-Wiem czego ci potrzeba, moja droga.- Anisa wyciąga małą fiolkę z kieszeni koszuli, odkorkowuje i wlewa jej zawartość do mojego napoju. Ognista Whisky.
-Osz ty niegrzeczna- puszczam jej oczko i opróżniam zawartość kielicha. Czuję przyjemne palenie w przełyku i nagłe pobudzenie. Uśmiecham się i już chcę coś powiedzieć, kiedy nagle ktoś łapie mnie za ramię. 
-Siemka, wężyki. Jak tam dzionek?- To Alex. Mówi tym swoim wesołkowatym głosem. - Chodź, Jane, musimy pogadać.
Chcę odmówić, ale on zaczyna mnie z całej siły ciągnąć za ramię.
-P u ś ć mnie, przebrzydła szlamo- Cedzę przez zęby.
-Dopiero kiedy sobie coś wyjaśnimy- Cała radość znika z jego tonu. Pozostaje sama agresja. 
Wychodzimy z Wielkiej Sali. Wyrywam mu się, ale idę z nim. Jestem zbyt ciekawa o co mu chodzi. Nie stresuje się. Wiem, że jeśli dojdzie między nami do walki to nie ma ze mną szans. Żadnych.
Mijamy uczniów idących na śniadanie, niektórzy dziwnie się na nas patrzą. No tak, kto to widział, żeby czystokrwista Ślizgonka szła obok takiej wywłoki. Dochodzimy do nieużywanej komnaty, którą otwiera szybką alohomorą. Wchodzimy do środka, a ja nie mogę powstrzymać ataku kaszlu spowodowanego obłokami kurzu unoszącymi się w całym pomieszczeniu. 
Patrzę Alexowi w oczy, na początku jest spokojny, a po chwili wybucha. Przypiera mnie do ściany, wbija mi łokieć w obojczyk boleśnie mnie unieruchamiając, a drugą rękę zaciska mi na gardle. 
-Co robiłaś w Dziale Ksiąg Zakazanych?! Znalazłem cię śpiącą przy regale! Mów co tam robiłaś!- z każdym słowem coraz mocniej zaciska dłoń odbierając mi dech. Staram się wyjąć swoją różdżkę z kieszeni, ale wtedy on uderza mnie w nią kolanem. Syczę z bólu. Patrzę mu w te jego ciemne oczy. Spluwam mu w twarz.
-Nie powinno cię to obchodzić. - odpowiadam głosem pełnym nienawiści. Liczyłam, że mnie puści jednak on tego nie robi.
-Co widziałaś?
-Nic ci nie powiem.
Nagle jak gdyby nigdy nic mnie puszcza.
-A może powiesz coś by odzyskać...- wkłada rękę do kieszeni szaty i wyjmuje...dziennik Toma. O nie, nie, nie. Musiał go zabrać kiedy spałam, a gdy się obudziłam byłam zbyt zaspana i nie zwróciłam uwagi na jego brak. Jak mogłam być tak głupia?- to.
-Oddaj mi to teraz, Alex.
-Och, nagle jestem Alex- zaczyna przerzucać dziennik z ręki do ręki.- Już nie "szlamo"?
-Jeśli go nie oddasz pożałujesz.
-Dlaczego tak zależy ci na tym? Jest pusty. Chyba , że czegoś nie zauważam, hmm?
-Powiem to ostatni raz: oddaj mi ten dziennik.
Uśmiecha się do mnie kpiąco. Mam dość tej bezczelnej miny. Obolałą ręką wyciągam różdżkę i szepczę:
-Crucio.
Alex upada na podłogę, nie krzyczy, jednak widzę w jego oczach ból. Nie spodziewał się tego. Wyjmuję mu dziennik z ręki, pochylam się i szepczę mu do ucha podziękowanie. Podchodzę do drzwi i dopiero wtedy cofam zaklęcie. Uśmiecham się do niego słodko i wychodzę.

niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 8. Ślady w bieli

"Lecz to nie strach jesteś mi winien (...), a podziw"
-Czerwony Smok


Śnieg był teraz w każdym miejscu. Błonia były otulone białym puchem, który z każdym krokiem chrzęścił pod stopami. Płatki osadzały się na włosach migocząc w słabym świetle dnia. Chłodne powiewy wiatru wkradały się pod płaszcze gryząc w kości. Uczniowie zasłaniali twarze szalikami i nakładali czapki tak, że nie można było ich poznać. Lekcje zielarstwa na dworze wydawały się wtedy najgorszą karą.
Moje relacje z Tomem stały się bardzo dziwne. Nadal zachowywaliśmy się z pewną rezerwą, ale staraliśmy się wszystko naprowadzić na odpowiednie tory. Udawaliśmy, że nic się nie stało.
Dni mijały i mijały. Nic specjalnego się nie działo. Pobudka, lekcje, obiad, zadania domowe, zajęcia z legilimencji, sen i od nowa, od nowa, od nowa, od nowa...


-Czas zacząć coś robić- głos Toma wyrywa mnie z zamyślenia. Obracam głowę w jego kierunku przerywając pisanie referatu z eliksirów.
-Co masz na myśli?- pytam.
-Śmierciożercy. Mam na myśli Śmierciożerców. To nie może być już tylko tytuł. Coś się musi za nim kryć, coś wielkiego, coś czym będziemy się wyróżniać i o czym ludzie będą myśleć gdy tylko usłyszą to słowo. Czas zacząć działać. Jutro będzie spotkanie o piątej na błoniach. Lestrange przekaże informacje reszcie. Mam nadzieję, że ta ciemna masa potrafi zrobić chociaż to.
Po tych słowach Tom jakby nic wstał i odszedł. Rzadko za nim nie szłam kiedy odchodził. Tom nie jest osobą za którą się biegnie. Jemu pozwala się pobyć samemu, zebrać myśli bo kiedy on odchodzi to znaczy, że nie ma już nic do powiedzenia. Zdarzały się momenty kiedy pójście za nim było najlepszym co mogłam zrobić, kiedy to zaczynał opowiadać mi o horyzoncie, ale są takie jak te kiedy mogę tylko patrzeć na znikającą mi z oczu czarną czuprynę.
Wygląda na to, że coś miało zacząć się dziać.


-Jane...Jane, obudź się...- miękki głos wyrywa mnie ze snu. Widzę nad sobą ciemne oczy. Jest tak blisko, czuję jego zapach. Zapach pergaminów, lasu i wiatru. - Zaraz piąta, wstawaj- Widzę jego twarz, oczy, usta tak blisko. Czuję jak na usta wstępuje mi uśmiech. Delikatna mgiełka snu przysłania zdrowy rozsądek przez co myślę, że taki widok mógłby mnie budzić co rano. Widok Toma.
-Jane albo wstajesz albo go całujesz bo już nie mogę na to patrzeć- to Anisa się z nas wyśmiewa. Jej słowa usuwają ze mnie resztki zmęczenia. Zsuwam nogi z łóżka i wstaję. Zaczynam się zastanawiać o co właściwie chodzi i dlaczego jestem na nogach o piątej, ale zanim zdążę uformować słowa to odpowiedź sama mi się nasuwa. Spotkanie Śmierciożerców na błoniach.
-Mghrrrrr, czy to musi być na błoniach?- jęczę.
-Aha- potakuje Tom, więc piorunuję go spojrzeniem pełnym nienawiści.
-Jak zamarznę to będzie to tylko i wyłącznie twoja wina, Panie Riddle.
-Biorę to na klatę, Panno Carver.
Podchodzę do skrzyni by znaleźć swój szalik Slytherinu, zaczynam przekładać ubrania i wtedy moje palce dotykają czegoś o czym już dawno zapomniałam. Skóra. Skórzana okładka. Wytłoczone inicjały. Dziennik. ,,Pusty" dziennik. Przechodzi mnie dreszcz. W przypływie emocji chcę wyszarpać szybko szalik zakleszczony pod tomikiem, ale potem zaczynam myśleć racjonalnie. Jeśli bym to zrobiła książeczka mogłaby wypaść, albo stać się bardziej widoczna niż w tej chwili, a w pokoju znajduje się właściciel, który za pewne nie byłby zadowolony z faktu, że posiadam jego własność. Jakby nie patrzeć próbowaliśmy naprawić swoje naderwane zaufanie.
No właśnie. Zaufanie. Kiedy ja wykłócałam się o używanie na mnie legilimencji to zupełnie zapomniałam, że sama nie jestem bez winy. Chyba oboje nie jesteśmy zbyt dobrymi przyjaciółmi.
Odkładam rzeczy w skrzyni na miejsce udając, że nie znalazłam zguby.
-Zgubiłam szalik. Teraz na pewno zamarznę. - kłamię. O dziwo, przychodzi mi to bez problemu. W tym momencie Tom ściąga z szyi swój szal i podaje mi go.- Na pewno?- pytam.
-Tak, bierz. Jesteś mi potrzebna żywa, jak zamarzniesz to kicha.- mruga do mnie porozumiewawczo.
Anisa spogląda na nas jak na wariatów, a my wybuchamy śmiechem. Zaplatam jeszcze ciepły materiał wokół szyi, uderza mnie zapach Toma tak przyjemny, że zanurzam nos w szaliku i biorę głęboki oddech.
Pora wyjść na zewnątrz.


Zanurzamy się po kostki w puchu i brniemy w nim, aż nad jezioro.  Tam czeka na nas już cała reszta grupy. Są przemarznięci i ewidentnie źli za tak wczesną porę, a w dodatku na dworze. Anisa idzie do reszty, chcę pójść za nią, ale wtedy czuję na ramieniu czyjąś dłoń, która delikatnie, ale stanowczo mnie zatrzymuje przy sobie. Nie muszę się odwracać by wiedzieć kto to. Po chwili zabiera rękę by klasnąć.
-Dobrze, skoro jesteśmy tu wszyscy to mogę zaczynać. Jesteśmy tu by się czegoś nauczyć- przez tłum przeszedł jęk niezadowolenia- Spokojnie, spokojnie. Nie będziemy się uczyć takich niepotrzebnych bzdur jak wróżbiarstwo. Nauczę was czegoś co będzie wam, nam potrzebne. Czegoś co przyczyni się do naszej siły. Do naszej potęgi! Nie może być wśród nas słabych i tchórzliwych. Ci którzy nie będą w stanie sobie poradzić z n a u k ą będą musieli odejść. Nie będzie dla was miejsca jeśli nie podołacie. Za tytułem Śmierciożercy musi się coś kryć, coś wielkiego, a ten kto używa tego miana musi reprezentować tę wielkość. Ale spokojnie, to nie będzie nic trudnego. Nie stresujcie się.- uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic. Sięgnął ręką do torby, którą miał przewieszoną przez ramię i wyciągnął z niej... kociaka. Małą, puchatą kulkę. Rzucił zwierzę w śnieg i kontynuował przemowę.- Wiem, że wiecie czym są Zaklęcia Niewybaczalne. Jednak wiem też, że nie macie zielonego pojęcia jak ich używać. Przyszedł ten moment, drodzy Śmierciożercy. Wyciągnijcie różdżki i róbcie to co ja.
Tom odsunął się od kota, zamknął oczy i wziął głęboki oddech zupełnie jakby smakował tą chwilę i wyszeptał:
-Crucio
Zwierzę zaczęło zwijać się z bólu, zapadać w śnieg i jęczeć jak oszalałe. Jednak trwało to tylko chwilę bo Tom schował różdżkę cofając zaklęcie.


-Ponieważ nigdy tego nie robiliście zdaje sobie sprawę, że może wam na początku nie wychodzić. Musicie włożyć w ten urok całą swoją siłę, całą swoją złość i nienawiść. Pomyślcie, że to może was oczyścić ze wszystkich złych emocji. Pozbądźcie się ich, pozbądźcie się ich w tym zaklęciu. Jane, zaczniesz?- spogląda na mnie wymownie, a ja widzę w jego ciemnych oczach oczekiwanie, ale nie tylko. To coś jakby... nadzieja? Wiara?
Nic nie odpowiadam tylko wyciągam różdżkę przed siebie i skupiam się na wszystkim co mnie denerwuję. Myślę o mojej kłótni z Tomem, o tym durnym dzienniku, o tej całej aferze ze ślubem mojej siostry, o Ślimaku i jego ciągłych pytaniach o rodziców, a nawet o referacie, z którego dostałam O. Pełnym wściekłości głosem wypowiadam formułę. Widzę jak kot zaczyna szaleć z bólu i przeraźliwie miauczeć jakby chciało tym krzykiem zniszczyć nam wszystkim słuch. Nie myślę nawet o tym czy żal mi tego zwierzęcia, daję się pochłonąć gniewowi. Zamykam oczy i wyciszam się. Krzyk kociaka uspokaja mnie. W końcu czuję jak Tom kładzie swoją dłoń na mojej dając mi do zrozumienia, że pora kończyć, więc cofam zaklęcie, ale jeszcze chwilę stoję z przymkniętymi powiekami. Biorę głęboki oddech wciągając zimne, grudniowe powietrze i zapach szala mojego przyjaciela. W tym momencie czuję, że wszystko może się ułożyć...


Ćwiczenia trwały w najlepsze, ale ja już w nich nie uczestniczyłam. Tyle na dziś wystarczyło nie tylko mi, ale też temu zwierzakowi. Niektórzy mieli wstrzymania przed rzuceniem zaklęcia, inni robili to bez zastanowienia, ale nie było osoby, która by wymiękła. Wszyscy podołali pierwszej próbie. Jednak uroczy uśmiech Toma zapowiadał, że to było jedno z łatwiejszych zadań, a będzie już tylko trudniej. Wydaje mi się, że czekał, aż ktoś odpadnie, że chce nas sprawdzić. Nie mogę być tego pewna, ale jestem pewna tego, że ja wytrwam do końca.



_________________

Hej!
Ile to minęło? 4 miesiące? Więcej? Możecie mnie teraz zabić, albo... możecie mi wybaczyć i czekać na kolejny rozdział ;)
Wiem, że jest krótki, ale rozpoczynałam go chyba z 15 razy, a kiedy znalazłam ten odpowiedni nurt to odnalazłam też odpowiedni moment na zakończenie, chociaż trochę szybciej niż tego chciałam. Aczkolwiek myślę, że wyszło to na zdrowie wszystkim.
Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu żyje bo POWRÓCIŁAM! :)
W następnych rozdziałach będą działy się ważne rzeczy- obstawiajcie o co może chodzić ;)

sobota, 5 marca 2016

Rozdział 7. Zakazany Las

Dedykuję ten rozdział wszystkim skłóconym.
Wybaczajcie sobie, naprawiajcie błędy przeszłości.

~*~

"Pomimo cieni, spalonych drzew
I zimy, która mrozi krew [...]
I jeszcze miejsca trochę  mam
Na wybuchy,słowa skruchy
Na ten niepokoju stan
I jeszcze znajdę więcej sił"
-Antek Smykiewicz, Pomimo burz

~*~

Opuściłam powoli różdżkę. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, ale zagryzłam wargi by je powstrzymać. Poczułam w ustach metaliczny smak krwi.
-Jak...jak mogłeś Tom?- zapytałam ledwie słyszalnym szeptem.
Zaczęłam wolno iść przed siebie. Przez ułamek sekundy przeszła mnie myśl, że mogłabym mu zrobić krzywdę. Rzucić jakieś mocne zaklęcie. Jednak szybko usunęłam to wyobrażenie z głowy. To jest mój przyjaciel. Nie ważne co teraz zrobił. Nie ważne. Jest moim przyjacielem. Stanęłam przed nim. Kula światła nad nami właśnie dogasała. Spojrzałam w jego oczy. Zobaczyłam w nich pewność, ale też ból. Zrzucił z siebie maskę obojętności, a czynił to tak rzadko. Coś chwyciło mnie za serce. Jeszcze mocniej zagryzłam wargi i bez słowa go ominęłam i wyszłam. Usłyszałam tylko jak woła moje imię.
Spodziewałam się, że będzie za mną szedł, więc przyspieszyłam. Nie zwracałam uwagi na to, że nic nie widzę w ciemnościach, ani na to, że nauczyciele stoją wszędzie na straży, że grozi mi szlaban. To nie było ważne. Miałam szczęście- nie spotkałam, żadnego stróża. Wyszłam na błonia. Od razu zaczął mnie niemiłosiernie szczypać mróz. Nie dbałam o to. Księżyc przysłoniły chmury. Poczułam na dłoniach pierwsze płatki śniegu. Zaczęłam biec. Nie wiedziałam gdzie, byle przed siebie. Zorientowałam się gdzie pędzę dopiero gdy stanęłam na skraju Zakazanego Lasu. Zawahałam się. Nie chciałam tam wchodzić, ale po kłótni z Tomem czułam się słaba. Ja nie byłam słaba. Nie mogłam pozwolić by ktokolwiek tak myślał, nawet ja. Dlatego przekroczyłam tę granicę.
Im bardziej zapędzałam się w las tym spokojniejsza się czułam. Jakby cały smutek, żal, złość była wchłaniania przez drzewa i krzewy. Póki co nie spotkałam nic dziwnego, nic przerażającego. Czułam się wręcz bardzo dobrze. Jakbym pochłaniała z tego otoczenia siłę życiową. Szłam przed siebie, a im dalej byłam tym ciemniej i mroczniej się robiło. Trzymałam przed sobą zapaloną różdżkę, która jednak nie dawała zbyt dobrych efektów.
Nagle z pieńka przede mną zaczęło się coś wysuwać, jak gdyby macki. Zaczęły wić się w moją stronę. Myśl, myśl, myśl. Wnykopieńki, no tak. Tylko jak je powstrzymać? Mogłabym je chwycić i zacisnąć, ale nie mogłabym wtedy ich minąć. Ogień?
-Incendio- szepnęłam. Pieniek zaczął się podpalać, macki się cofnęły. Uśmiechnęłam się. Jednak nie długo się cieszyłam. Kątem oka zauważyłam jak ściółka niedaleko zaczyna zajmować się ogniem. Głupia, głupia, głupia. Czerwone macki zaczynają zachłannie pochłaniać roślinność naokoło. Całkowicie zdenerwowana rzuciłam zaklęcie aquamenti. Przez to wszystko poczułam się zagrożona. Zdałam sobie sprawę gdzie tak na prawdę jestem i co może mnie tu spotkać. Jednak... przecież jakiś czas temu Tom sam poszedł do Zakazanego Lasu w środku nocy i nic mu się nie stało, a nawet zdobył dla mnie Capitis Dolores.
Wkładam rękę do kieszeni ciemnej, szkolnej szaty i dotykam miękkich liści kwiatka. Tom... Mój dobry, uśmiechnięty, sprytny przyjaciel. Prefekt naczelny Slytherinu. Trochę oddalony, ale zawsze wspierający. Pojawia się w najgorszych momentach mojego życia by położyć mi rękę na ramieniu i wesprzeć. W każdej chwili czuję jego obecność obok mnie. Nigdy się nie kłóciliśmy. Mogliśmy polegać na sobie. Ramie w ramie od pierwszej klasy, od Ceremonii Przydziału. Jako jedyna miałam ten przywilej nazywania go jego prawdziwym imieniem. Przy tak wielu ludziach zakładał maskę obojętności, jednak przy mnie zawsze ją ściągał. A teraz okazuje się jak wiele z tego mogłam sobie wmówić. Co jeśli... co jeśli Tom nigdy nie był moim prawdziwym przyjacielem? Nie... nie to nie może być prawda. Nie mógł przez ten cały czas mnie okłamywać. NIE MÓGŁ.
Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam biec. Wydostałam się z lasu na sporą polanę na której rozpraszało się księżycowe światło. Upadłam na samym jej środku i schowałam twarz w dłonie. Poczułam na palcach łzy. Wytarłam je szybko rękawem szaty. Nie, nie będę płakać. Nie z takiego powodu. Jestem silną osobą. Ja nie płacze. Nigdy. Ostatnie co pamiętam to jak zatopiłam twarz w delikatnej puszku z pierwszego w tym roku śniegu, a gdzieś dalej roztoczyło się wycie wilka, może wilkołaka.

Dzień. Słońce znajduje się wysoko na nieboskłonie. Jedyne co przychodzi mi na myśl to spokój. Całkowity spokój. Po chwili małą, białą, puchatą chmurkę przecina jakaś czarna plamka. Zbliża się coraz bardziej i bardziej i wtedy dostrzegam, że jest to ptak. Kruk. Długi dziób otwiera się by zaskrzeczeć jednak jego głos zastyga w niemym krzyku. Zwierzę nagle zaczyna szybować w dół z ogromną prędkością. Szamoce skrzydłami rozpaczliwie, ale to nic nie daje. Widzę jak ptak rozpłaszcza się o brunatną ziemię. Tyle że... tam gdzie powinno leżeć zmiażdżone ciałko znajduje się rozbite czerwone szkło.


I wtedy to się dzieje. Czuje na swoim ramieniu rękę.Na samym środku Zakazanego Lasu. Momentalnie się budzę i wyciągam różdżkę przed siebie odsuwając się jak najdalej. Szoruje po mokrej od śniegu ziemi i wtedy dostrzegam twarz osoby, która mnie zbudziła. Nie mogę w to uwierzyć.
-J... jak mnie tu znalazłeś?- odsuwam się coraz bardziej nie opuszczając różdżki. Celuję nią prosto w serce człowieka przede mną.
-Jane...Proszę, uspokój się.- W dwóch krokach podchodzi do mnie, łapie za mój nadgarstek i powoli wyjmuje z niej broń kiedy ja się szarpie. Tomowi jednak udaje się ją zabrać i chowa za paskiem. Odsuwam się najszybciej jak umiem i wstaje na nogi by uciec. Jednak wstaje dużo za szybko i nogi się pode mną uginają, a ja padam na ziemię jak długa. Ostatecznie poddaje się, siadam na ziemi, podkulam nogi i szepce do Toma:
-Zostaw mnie...proszę...
-Jane...-klęka przede mną i patrzy na mnie. Zamykam oczy bo nie mogę znieść jego wzroku na sobie.- Spójrz na mnie, błagam. Czuję jak jego dłonie dotykają moich. Próbuję zabrać je, ale on tylko splata palce z moimi nie pozwalając mi uciec. Z mocno bijącym sercem powoli uchylam powieki.
-Czego ode mnie chcesz?- odnajduję w sobie w końcu siłę i odpowiadam mocno. Właściwie nawet nie wiem co on tu robi. W samym środku Zakazanego Lasu. Skąd mógł wiedzieć, że właśnie tu będę? Dlaczego postanowił mnie szukać? Jednak nie zadaję tych pytań. Zakładam na twarz maskę obojętności idealnie odwzorowaną z tej, którą widziałam na jego twarzy gdy przebywał samotnie lub z innymi ludźmi niż ja.
-Nie, nie, nie, nie. Jane, nie rób tak. To nie jesteś prawdziwa ty. Nie jesteś obojętna. Nigdy. Jesteś pełna emocji, pogodna, sprytna. Często denerwująca i naburmuszona, ale nigdy nie obojętna.
Nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem. Rozładowuje sytuacje. Z moich oczu zaczynają płynąć łzy, których tym razem nie powstrzymuje. Chciałabym wyglądać przy nim na silną, ale chyba nie ma osoby, która zna mnie lepiej niż on. A on doskonale wie, że nie jestem tak silna jaką staram się udawać.
-Ja...Przepraszam.- Widzę jak jego usta rozciągają się w grymasie, który jak mi się wydaje miał być uśmiechem- Nie powinienem tego robić. Nie powinno mi to nawet przejść przez myśl. Nigdy.
-I sądzisz, że teraz powiesz parę słów i o wszystkim zapomnimy?- cedzę przez zaciśnięte zęby i wyszarpuje dłonie z jego uścisku, wstaję z ziemi.
-Sądzisz, że fakt, iż przylazłeś tu za mną coś znaczy?! Że będę wdzięczna bo wielki rycerz Tom Marvolo Riddle przybył uratować swoją marną przyjaciółkę przed potworami?! Nie, nie będę wdzięczna!
Chcę się obrócić i zostawić go właśnie tutaj na polanie w Zakazanym Lesie, klęczącego ze słowami przeprosin na ustach, jednak gdy próbuję ten każe mi się zatrzymać. Bardzo powoli się unosi i wyciąga zza paska dwie różdżki. Mam ochotę spytać go co robi, ale on wzrokiem nakazuje mi milczenie. Rzuca mi moją broń, a potem wszystko dzieje się w ułamku sekundy.
Obracam się i staje twarzą w twarz z ogromnym czarnym pająkiem, płomień zaklęcia Toma uderza potwora, ten rozjusza się tylko i okropnie syczy wbijając we mnie wszystkie osiem ślepi. Ręka zaczyna mi się trząść, Wzięłam głęboki oddech próbując się uspokoić i przyłożyłam różdżkę dokładnie pomiędzy oczy potwora.
-Czy to nie jest zwierzątko Hagrida?- zapytałam. Zdziwiłam się jak mocny i nie zlękniony wydawał się mój głos. Zwyczajnie nie chciałam być słabeuszem.
Pająk wyglądał bardzo podobnie do tego, którego widziałam w piątej klasie. Tom zabrał mnie wtedy do Rebeusa, przygłupiego Gryfona. Wiedzieliśmy, że skrywał coś niebezpiecznego. Właśnie wtedy pierwszy raz ujrzałam tego potwora tylko, że był jakieś dwa razy mniejszy od tego. Wpadłam wtedy na pomysł by zrzucić winę za otwarcie Komnaty Tajemnic na Hagrida. Tak zrobiliśmy, a Gryfon musiał się pożegnać z Hogwartem. Pamiętam jak tego samego wieczoru siedzieliśmy przy kominku w Pokoju Wspólnym śmiejąc się i zapijając nasz sukces kremowym piwem.
-Tak. Chyba tak.- odezwał się za mną Tom. Miał spokojny ton jednak dosłyszałam w nim nutkę zaniepokojenia. Chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu dziwny, nieprzyjemny głos brzmiący jakby ktoś jeździł paznokciami po tablicy.
-Znaliście Hagrida? -dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to właśnie stojące przede mną monstrum się odezwało. Nie uwierzyłabym gdybym nie widziała tego na własne oczy.
-Tak, był naszym przyjacielem.- zaczął Tom. P r z y j a c i e l e m? Prędzej skoczyłabym z Wieży Astronomicznej. Jednak domyśliłam się, że to jego plan. Szczerze mówiąc przeszło mi przez myśl, że chłopak zacznie się odsuwać jak najdalej, ale ten podszedł bliżej i położył mi rękę na ramieniu. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Ryzykowne. Bardzo ryzykowne.- Pomagaliśmy mu kiedy został niesłusznie oskarżony.
Pająk zamrugał oczami co w ośmiokrotnym wydaniu wyglądało wręcz komicznie.
-Mówił, że nikt mu nie pomagał. Z resztą nawet jeśli to robiliście to zbyt nie udolnie. Hagrid odszedł, a zależało mi tylko na nim. Jego przyjaciele są mi obojętni. Chętnie zobaczyłbym was na obiedzie na moim talerzu.
I w tym momencie plan diabli wzięli. Poczułam jak palce Toma zaciskają się na moim ramieniu, a ja bez namysłu rzuciłam zaklęcie Petrificus TotalisSzczerze, nie sądziłam, że to zadziała. Pewnie fakt, że trzymałam różdżkę na jego ciele nic by nie dał gdyby nie to, że Tom w tym samym momencie wypalił to samo zaklęcie. Jakby czytał mi w myślach. Czytał w myślach... Momentalnie cała złość na niego powróciła. Jak mogłam pozwolić sobie na zapomnienie tego co uczynił?!
-Chodź, musimy iść zanim czar przestanie działać.
-Nigdzie z tobą nie idę- starałam się brzmieć odważnie.
-Aha. Rozumiem. Wolisz tu zostać i poczekać, aż koleżka pajączek zacznie się ruszać i zwoła rodzinkę na obiad z marudnej Ślizgonki?
Dobra, muszę mu przyznać rację, że mój plan nie był zbyt mądry. Tym bardziej, że monstrum zaczęło powoli poruszać jedną z kończyn. Nadal zła pobiegłam za Tomem. Było w nas tyle adrenaliny, że drogę przez Zakazany Las przebiegliśmy błyskawicznie. Gdy stanęliśmy na jego skraju mieliśmy spodnie mokre ode śniegu, sinawe dłonie, a słońce wzbijało się na niebo.
Nastał ten moment kiedy mogliśmy poczuć się bezpiecznie, więc nie wiedzieliśmy co zrobić. Staliśmy na przeciwko siebie po łydki w świeżym śniegu patrząc sobie w oczy i milcząc. Zagryzałam wargę ze zdenerwowania i starałam się ciskać błyskawice z oczu. I właśnie wtedy na skraju Zakazanego Lasu, skraju emocji i skraju pór roku Tom zrobił coś o co nigdy bym go nie posądziła. Coś czego nie robił nigdy. Przytulił mnie i szepnął wprost do mojego zziębłego ucha swoim ciepłym głosem:
-Przepraszam.

_____
Hej, hej!
Niedługo wiosna, kto się cieszy? :)
Nie wiem jak to będzie z następnym rozdziałem bo w marcu będę kręcić film i mogę nie mieć zbyt dużo czasu. Jednak postaram się w każdej wolnej chwili coś dopisać, byście nie musieli długo czekać :)

poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział 6. Król bezwzględnych cisz

"Duch i szary dym,
Król bezwzględnych cisz"
-Lwia część, LemON

~*~


Dziennik leży głęboko zagrzebany. Bywają chwile gdy zupełnie o nim zapominam. Jakby nigdy nie istniał, ale wtedy wszystko powraca ze zdwojoną siłą i wiem, że wystarczy pójść i wyjąć go spod wszystkich rzeczy w kufrze. Czasem prawie się załamuję i próbuję go wziąć w ręce. W takich momentach jak najszybciej wychodzę z dormitorium.
Nie wiem dlaczego tak boję się tego pamiętnika. Może dlatego, że pierwszy raz spotkałam się z tak silną magią? Jakby między tymi kartkami ktoś był. Przecież ktoś musi odpowiadać. I niewątpliwie ma to związek z moim przyjacielem. Może to fakt, że ten ktoś rozpoznał mnie. Może to fakt, że znalazłam go w Dziale Ksiąg Zakazanych. Nie wiem. Nie mam pojęcia. Jedyne co  w tej chwili wiem to, że lękam się tego dziennika.
Nie, nie, nie, nie. Wróć. Ja się nie boję. Ja się nigdy nie boję. Ślizgoni się nie boją. Jestem twarda i odporna na strach, jak mur. Wysoki, mocny, silny mur. Po prostu... przejmuję się tą sprawą. Tak, przejmuję się. To jest dobre słowo.


-Uciekaj! Uciekaj, Jane! On jest tuż za tobą!- męski głos roztacza się po całym terenie. Przeraźliwy, silny, miękki i ... przestraszony. Skądś znam go, ale teraz nad tym nie myślę tylko biegnę. Otaczają mnie drzewa i ciemność. Ściskam w ręku różdżkę. Serce bije mi jak oszalałe. Nie myślę o niczym, słucham tylko tajemniczego głosu i uciekam. Nie wiem przed kim i ile to potrwa.
-Szybciej, Jane! 
Zielony płomień przelatuje tuż przy moim uchu. Obracam się jak poparzona i rzucam Drętwotę w tamtym kierunku. Chyba chybiłam bo po chwili znów przez ciemność przelatuje snop zielonego światła. Tym razem trafia prosto we mnie. Upadam w tą ciemność.

        -Jane! Wstawaj! Ile można spać na litość boską!- Anisa szarpie mnie za ramię. Niechętnie otwieram oczy. W pokoju jak zwykle panuje półmrok. Moja przyjaciółka jest już ubrana i uczesana. Jak zwykle ma na sobie sfatygowaną koszulkę i stare, podziurawione spodnie. To nie jest kwestia braku pieniędzy czy chęci by się lepiej ubierać. Jej to po prostu najbardziej odpowiada.
Wychodzę spod ciepłej kołdry i patrzę nieszczęśliwa na przyjaciółkę.
-I co się tak szczerzysz?- mruczę. Nie znam drugiej takiej fanki quidditcha, a dziś jest sobota- mecz Slytherin kontra Ravenclaw. Ja nigdy nie cieszyłam się tym jak ona, chociaż tata od zawsze próbował zarazić mnie miłością do sportu. W końcu całkiem niedawno został kapitanem naszej reprezentacji. Jednak wiem jak wiele to dla niej znaczy, więc zawsze idę z nią na mecze. Była niesamowicie szczęśliwa gdy miałyśmy czternaście lat, a mój tata zorganizował nam bilety na Mistrzostwa Świata.
-Lubię patrzeć na ciebie gdy wstajesz. Wyglądasz jakby smok cię wypluł.-Wybucha śmiechem, który tylko potęguję, gdy uderzam ją w ramię.
W Wielkiej Sali jest głośno. Ruszają pierwsze zakłady o wyniki rozgrywki. Zauważam, że przyjmuje je nikt inny jak największy narcyz tej szkoły- Alex Greaves. Przechodzimy obok niego idąc do naszego stołu. Nachylam się do jego ucha i szepczę "Co tam szlamo?". Wyłapuję moment, w którym na jego twarzy maluje się grymas niezadowolenia, ale szybko znów się uśmiecha i kontynuuje namawianie jakieś Krukonki by dorzuciła do zakładu jeszcze galeona. I wtedy to słyszę. Ten głos. Miękki, ale silny. Wiecznie radosny głos. To jego głos słyszałam we śnie. To on kazał mi uciekać. Żołądek podchodzi mi do gardła i szybko odchodzę z obrzydzeniem. Jak mógł śnić mi się ktoś taki jak on? Próbuję jak najszybciej pozbyć się tego z mojej głowy. Siadam przy swoim stole i znów zaczynam czuć nasilające się ból w skroniach. Bez zastanowienia sięgam po płatek Capitis Dolores z kieszeni. Z wciąż malującym się na twarzy wstrętem zaczynam żuć roślinę.
-Jane? Co jest?- słyszę głos Anisy jak przez mgłę.
-Nic. Wszystko w porządku. Najlepszym porządku.- kłamię.
-Nie uzależniłaś się czasem od tej rośliny?
-Wszystko dobrze, rozumiesz?!- zabrzmiało to bardziej podle niż zamierzałam. Na szczęście całą rozmowę kończy przylot sów. Embira siada przy mnie i pokazuje mi nóżkę z przywiązanym pergaminem. Odwiązuję go i poklepuję ją po głowie, a ta jakby przeczuwała, że będę chciała coś wysłać zostaje na miejscu. Odwijam list i od razu wiem, że jest od Luke'a. Momentalnie czuję się lepiej.

Jane,
Transylwania jest dosyć nudna. Znalazłem sobie pokój nad całkiem przyjemnym barem, jeśli wiesz co mam na myśli. Póki co nie odkryłem nic zaskakującego ani ciekawego. Mam wrażenie, że to miejsce zatrzymało się w czasie. Jakby nikt oprócz mieszkańców i mnie nie zdawał sobie sprawy, że istnieje Transylwania. Skąd wzięłaś Capitis Dolores? Z tego co wiem nie sprzedają jej na Pokątnej, jest bardzo rzadka. Czyżby Zakazany Las? Chodziłaś tam po nocy? Moja krew. 
Jeśli chodzi o Trelawney... Ona jest dziwna, często plecie od rzeczy, ale to się wydaje podejrzane. Czas pokaże. 
Tak, tak ślub Eleny. "Och, moja kochana Elenko to będzie najpiękniejszy dzień w naszym życiu. W końcu bierzesz ślub! Nie to co ten nędzny podróżnik twój brat. Od początku wiedziałam, że do niczego nie dojdzie!" Jak się domyślasz nie śpieszno mi do domu. Co ty na taki układ: Nie wracamy na święta, a ja teleportuję się do Hogsmeade i się spotkamy? Też za tobą tęsknię, młoda.
Twój najwspanialszy, najcudowniejszy brat,
Luke

Śmieję się czytając list. W niektórych miejscach nie mogę go rozczytać przez piękne pismo Luke'a. Chcę mu coś odpisać, ale Anisa mnie pospiesza, ponieważ zaraz zacznie się mecz. Odwracam więc pergamin i gryzmolę na szybko "Jasne". Przywiązuje list do nóżki Embiry i patrzę jak odlatuję. 
-No proszę, to chyba pierwszy słoneczny dzień od początku roku!- mówię, gdy wychodzimy na błonia. Słońce jest dziś wysoko na niebie i wieje tylko delikatny wiatr. Zadowolone idziemy na stadion. Pierwszy raz tego dnia spotykam Toma. O dziwo, siedzi na trybunach. Nie spodziewałabym się go w takim miejscu. Quidditch nigdy go nie ciekawił. Przysiadamy się obok niego, ale Anisa zdaje się nie widzieć w tym nic dziwnego. Zauważam, że faktycznie się spóźniłyśmy. Zawodnicy stoją już na boisku, widzę jak kapitanowie - sporej postawy, siódmoklasista Legg z naszego domu i drobna Krukonka w moim wieku- i mam wrażenie, że Ślizgon próbuję złamać rękę tej dziewczynie. 
-I wznieśli się w powietrze! Kafel jest w rękach Slytherinu! Legg leci w kierunku obręczy Krukonów! Dlaczego nikt nie próbuje go powstrzymać? Och, Tessa jest za nim. Jest taka mała, że ledwo ją widać. -Cały Dom Węża parska śmiechem i mogę przysiąc, że Krukonka jest czerwona jak burak- Legg jest blisko! PUNKTY DLA SLYTHERINU!
Anisa przy mnie wybucha niepohamowanym atakiem radości, a ja i Tom zaczynamy się śmiać, gdy widzimy ją w takim stanie. Oczy jej się świecą, zaciska kurczowo kciuki, przegryza wargi i zacięcie patrzy jak ścigający prują na swoich miotłach.  Zawsze zastanawiałam się dlaczego nie chce spróbować swoich sił w tym sporcie. Muszę ją do tego zachęcić.
-NA GACIE MERLINA! Legg oberwał tłuczkiem prosto w głowę od Jamesa! Czy to czasem nie jest złamanie zasad?! Jasne, jasne James, wszyscy ci wierzymy, że zrobiłeś to przypadkowo, mhm. Kafel w rękach Krukonów, są blisko, ale czy to...tak to Peter! Przechwycił kafla i już jest blisko! PUNKTY DLA SLYTHERINU! DWADZIEŚCIA DO ZERA! Krukoni nie mają szans! Przepraszam, panie profesorze, będę obiektywny.
Parskam śmiechem. Może i było to subiektywne, ale całkowicie prawdziwe. Zmiażdżymy ich.
-TRZYDZIEŚCI DO ZERA! Ale cóż to?! Tessa ma kafla! Czy ktoś ze Slytherinu w ogóle to widzi?! Rzuca i ... Punkty dla Ravenclawu... Ała, to musiało boleć, Tessa oberwała tłuczkiem. No cóż, zdarza się. Chwila... Czyżbym zobaczył, że Harrison się rozgląda? Czyżby ktoś wypatrzył Znicza? HA! Peter zdobywa kolejne punkty dla Slytherinu! Legg przejmuje kafla i ...PIĘĆDZIESIĄT DO DZIESIĘCIU dla Ślizgonów. SZEŚĆDZIESIĄT! Czyżby ktoś się wściekł?
Zawodnicy z naszego Domu nawet nie pozwalają przejąć Krukonom piłki. Raz za razem podają ją sobie i celnie strzelają. A tłuczki ani na chwilę nie opuszczają naszych przeciwników. Ich pałkarze nie nadążają. W pewnym momencie Sarah prawie spadła z miotły, ale nikt się tym nie przejął. Anisa obok mnie ściska kciuki tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Szturcham ją by zwróciła na to uwagę, a ona tylko macha krótko głową i rozkłada dłonie. Gdy wynik wynosi sto dwadzieścia do dziesięciu zauważam złoty błysk i widzę jak Harrison, nasz szukający, mknie w jego kierunku. Jego przeciwnik za późno zdał sobie z tego sprawę. Jest na przegranej pozycji. Chwilę później widzę jak Harrison zaciska palce na Zniczu, a my wygrywamy mecz. Anisa staje i krzyczy tak głośno, że jestem pewna, iż całe Hogsmeade ją słyszało. Znów wybuchamy z Tomem śmiechem i ciągniemy ją by zejść z trybun.
-Ten mecz był świetny! Rozgnietliśmy ich! Nie ma nam równych!- zachwycała się jeszcze w drodze do zamku.
-Nie chcesz dostać się do drużyny? Byłabyś świetna- podrzucam pomysł.
-Racja. Nadawałabyś się.- wtóruje mi Tom.
-Czy ja wiem...Nigdy nie myślałam o grze w quidditcha na poważnie. Z resztą teraz nie ma wolnego miejsca. Niby Legg za rok odchodzi, ale sama nie wiem. W siódmej klasie będzie dużo nauki do OWUTEMów i...
Przerwałam jej donośnym śmiechem.
-I twierdzisz, że będziesz się cały czas uczyć? Ty? - mówię przez śmiech. Pamiętam jak na czwartym roku zarzekała się, że całą piątą klasę będzie się uczyć do SUMów. Potem twierdziła, że zapomniała, iż tego roku już są testy.
-No dobra, dobra. Jak tylko zwolni się miejsce, zgłoszę się. Obiecuję.
-Ha!- krzyknęliśmy z Tomem jednocześnie i przybiliśmy sobie piątki.

~*~

Las. Ciemność. Jedyne źródło światła to księżyc w pełni. Słychać w oddali wycie wilków albo wilkołaków. Kto wie. Nagle mrok przecina strumień zielonego światła. Zaklęcie. Mordercze zaklęcie. Cofam się przerażona i nagle czuję jak ktoś łapie mnie za rękę. Chcę obrócić głowę w kierunku ej osoby ale nie mogę. Wyciągam różdżkę przed siebie, ale nie jestem w stanie rzucić żadnego uroku.  
-Myślałaś, że przede mną uciekniesz?- Z cienia wychodzi ledwo widoczna postać. Ma zniekształcony głos, którego nie potrafię rozpoznać. 
-J...ja...ja nie...- zaczęłam się jąkać. Byłam przerażona.
Czarodziej do mnie podchodzi i przykłada mi swoją różdżkę do gardła niczym nóż. Nie jestem w stanie dostrzec jego twarzy. Czuję jak uścisk na mojej ręce staje się mocniejszy.
-Nie rób tego. Weź mnie, nie ją.- odzywa się osoba obok mnie. Poznaje ten głos. To Alex. Zmuszam się do obrócenia głowy i faktycznie widzę obok siebie burzę miodowych włosów. Chcę z obrzydzeniem cofnąć rękę, ale trzyma mnie zbyt mocno. 
-Nie.- protestuje. Nie chcę by szlama cokolwiek dla mnie robiła. Jednak osoba przede mną zrozumiała inaczej moje intencje.
-Och, to urocze. Każde z was chce się poświęcić dla drugiego. Bleh, miłość. Skoro tak...zginiecie oboje.
Nie rozumiałam o czym mówi. Jaka miłość? To musiało być chore nieporozumienie. Jednak zanim zdążyłam otworzyć usta oślepił mnie blask zielonego światła.

-Jane! Hej, Jane!- obudził mnie z drzemki głos Toma. Leżałam na kanapie w Pokoju Wspólnym. Przetarłam oczy. Czułam jak nadal wali mi serce. Ten sen... nie był normalny- Chodź, jest już późno.
Nie do końca wiedziałam o czym mówi, jednak po chwili przypomniałam sobie o naszej rozmowie nad jeziorem. Niechętnie zwlekłam się z łóżka. Nauka była teraz ostatnią rzeczą na którą miałam ochotę, ale pokusa czarnej magii była wielka. Poszłam za Tomem. Zaprowadził mnie na czwarte piętro. Minęliśmy bibliotekę i weszliśmy do jakieś opuszczonej komnaty. Uniosłam różdżkę i rzuciłam zaklęcie Lumos Maxima. Wielka kula światła rozjaśniła pomieszczenie. W kątach stały zakurzone ławki i krzesła. Szafa pod ścianą chwiała się na nóżkach. Byłam pewna, że znajduje się w niej bogin. Wielkie okiennice był zasunięte czarną kotarą. Po prawej stronie stało ogromne lustro na którego ramie był wyryty napis "Ain Eingarp Acreso Gewtela Z Rawtąwt Ein Maj Ibdo". Nie wiedziałam co to znaczy, ale napawało mnie to pewnym niepokojem. Po lewej było pełno regałów z książkami. Moją uwagę odwrócił nagle Tom łapiąc mnie za ramię i przykładając mi swoją różdżkę do gardła.
-C...co ty robisz?- zaczęłam się jąkać.
Jego ręka zaczęła powoli zjeżdżać z mojego ramienia ku dłoni. Dotknął jej i pociągnął tak, że obróciłam się twarzą do niego. Zabrał różdżkę spod mojej szyi. W panującym tu półmroku widziałam jego ciemne oczy wwiercające się we mnie. Odepchnął mnie silnie, przez co odległość między nami się powiększyła. Podniósł rękę i wycelował we mnie
-Teraz...Zobaczysz czego będę cię uczył. Legilimens!
Nagle poczułam obezwładniający ból. Jakby ktoś przecinał mi mózg na pół. Jak przez mgłę zaczęłam widzieć wspomnienia z mojego życia. Kłótnia z rodzicami i moja zarozumiała siostra stojąca obok, i przyglądająca się wszystkiemu, zdawanie SUMów, spotkanie pod Trzema Miotłami w Lukiem. Tak szybko jak wszystko się zaczęło tak szybko się skończyło.
-Dobrze.- odezwał się mój przyjaciel- Teraz twoja kolej. Znasz zaklęcie.
Tak naprawdę nie chciałam tego robić. Nie chciała mu zadawać takiego samego cierpienia. Jednak jego ponaglająca mina mówiła, że mam się nie przejmować.
-Legilimens!
Tylko, że nic się nie stało. Poczułam jakbym uderzyła głową w mur. Zostałam całkowicie zablokowana.
-No dalej. To nie takie trudne.- ponaglał mnie przyjaciel.
Spróbowałam, więc jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze. Za każdym razem na mojej drodze wyrastała ściana, która nie miała najmniejszego zamiaru pęknąć. Zaczęłam odnosić wrażenie jakby tylko się na mnie patrzyła i śmiała z moich nieudolnych poczynań.
Mijały godziny. Czasami zaklęcie światła słabło i trzeba było rzucać je znów. Odsłonienie kotar i tak nic by teraz nie dało. Czułam, że jest dużo po ciszy nocnej. Z resztą zapewniało nam to pewną prywatność, choć i tak nikt nie mógł zajrzeć przez okna.Widziałam jak z każdą chwilą Tom robił się coraz bardziej zdenerwowany. Natomiast ja z każdym momentem robiłam się coraz słabsza i bardziej zmęczona. Marzyłam tylko o tym by teraz pójść spać, nieważne gdzie, nawet tutaj na ziemi. Miałam już dość.
-Och, błagam, Jane. Nie udawaj głupiej. Jesteś w stanie to zrobić.
-Nie, Tom. To...Może jestem za słaba. Skończmy na dziś, dobrze?
-Chcesz kończyć?! Teraz?! Ani razu nie udało ci się wkraść do mojego umysłu! ANI RAZU! Będziemy tu stać dopóki nie zaczniesz traktować tego na poważnie!
-Traktuje to poważnie! Po prostu jestem już zmęczona!- Zaczęłam krzyczeć. Jak mógł ode mnie wymagać, że uda mi się od razu?
-Zachowujesz się jak dziecko! Nie starasz się! A może mam ci tu przyprowadzić tą nędzną szlamę, Alexa, o którym tyle śnisz, co?! 
Poczułam nagłe ukucie w sercu. To niemożliwe. Nie mógł tego wiedzieć. Po prostu nie mógł. Chyba, że...Chyba, że już wcześniej używał na mnie legilimencji.
______________

Hej!
Przepraszam za tak długą przerwę, nie wiem co we mnie wstąpiło. Mam nadzieję, że wam się podoba, dajcie znać w komentarzach :)

PS: Założyłam aska! Klikajcie tutaj :)

niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział 5. Szaleństwo?

Szaleństwo to niemożność przekazania swoich myśli.
Trochę tak jakbyś znalazła się w obcym kraju-
widzisz wszystko, pojmujesz, co się wokół ciebie dzieje,
ale nie potrafisz się porozumieć i uzyskać znikąd pomocy,
bo nie mówisz językiem tubylców.
-Paulo Coelho


~*~

Pierwsza myśl była zwyczajna, bezbronna. "Musi mieć dziennik i po prostu go zgubił". Postanowiłam mu go oddać. To jego własność, nie moja. A fakt, że znalazłam go w Dziale Ksiąg Zakazanych... Przecież interesuje się czarną magią! To nic nadzwyczajnego. Odwiedzał to miejsce miliony razy. Jednak gdy tak przyglądałam się delikatnej, skórzanej okładce i wypukłym, czarnym literom coś we mnie drgnęło. Jakby budził się we mnie potwór. To samo uczucie mnie tu przywołało. To uczucie rzuciło mi w ręce ten notatnik. Zapragnęłam otworzyć go. Ale przecież nie mogę! To by było nieludzkie, to naruszenie jego prywatności. Tyle, że coś we mnie krzyczało bym go otworzyła. I chociaż wiedziałam, że nie powinnam to zrobiłam to.
Strony były puste. Wszystkie. Ani jednego zapisku, ani słowa. Jakby dostał go w prezencie i nigdy nie użył. Poczułam ulgę. Skoro nic nie zapisał, to właściwie nie naruszyłam jego prywatności, prawda?  Zaczęłam wertować dziennik, ale żadne słowo się nie pojawiało. Zamknęłam go i odłożyłam na stolik. Z wciąż bijącym szybko z przejęcia sercem zaczęłam porządkować wszystkie książki, które porozrzucałam. Nie mogłam przestać o tym myśleć, ale... przecież to normalne, że ma dziennik, prawda?  Tylko czemu nie zapisany? Dlaczego zostawił go w kącie Działu Ksiąg Zakazanych? Niby ukryty, ale jednak na widoku. Jakby Tom chciał by ktoś go znalazł. Sięgam do kieszeni po płatek Capitis Dolores. Od tego wszystkiego zaczęła mnie boleć głowa. Nienawidzę tych migren. Zanim włożyłam różowy płatek zaczęłam mu się przyglądać. Dostałam go od Toma. Imię mojego przyjaciela huczało mi w głowie jak najgorsze przekleństwo. Pod wpływem emocji sięgnęłam po pióro z torby i otworzyłam dziennik na pierwszej lepszej stronie. Napisałam szybko:

Jestem Jane Carver.

Czarny atrament zniknął z kartki tak szybko jak się pojawił. Serce podskoczyło mi w klatce piersiowej.

Jane? Jane Carver?

Litery były pochyłe, jakby pisane pośpiesznie. Poznałam pismo mojego przyjaciela. Chciałam pisać dalej, dowiedzieć się więcej, ale fakt, że dziennik mnie poznaje był...och, przerażający. Zamknęłam go i razem z piórem wrzuciłam do torby. Podnosząc ją zwaliłam kilka książek, ale nie przejęłam się tym. Wyszłam w pośpiechu ignorując zaskoczone spojrzenie bibliotekarki. Domyśliłam się, że musiałam wyglądać jak inferius, Zaczęłam zbiegać po schodach w kierunku lochów. Wpadłam do Pokoju Wspólnego i nie zważając na zdziwione spojrzenia innych pognałam do dormitorium. Rzuciłam się na swoje łóżko. 
-Jane? Co się stało?- Dopiero teraz zauważyłam, że naprzeciwko mnie siedzi Anisa. Spojrzałam na nią. Jak zwykle miała całkowicie, nieogarniętą fryzurę. Zaplotła sobie warkocz, ale wszędzie wychodziły blond kosmyki. Miała na sobie szatę Slytherinu połataną i pozszywaną w niektórych miejscach.
-Nic. Nic takiego. 
-Aha. A teraz zastanówmy się czy jesteś na tyle naiwna czy na tyle głupia, że myślisz, że ci uwierzę.
Przewracam oczami. Z jakiegoś dziwnego powodu nie chce z nią rozmawiać o tym. Czuję się z tym źle. Anisa nie ma przede mną sekretów. Jednak postanawiam zachować sprawę dziennika dla siebie.
-Daj spokój.
-Masz na palcach atrament.
Faktycznie. Czy ona zawsze musi wszystko tak drążyć i szukać poszlak wszędzie? Schowałam szybko rękę do kieszeni.
-Pisałam wypracowanie na transmutację.- kłamię. To zadziwiające jak łatwo przychodzi mi kłamać. Patrzę w duże, jasne oczy mojej przyjaciółki i nie mówię prawdy. Zwyczajnie, gładko. Najnormalniej w świecie. Nie czuję się z tym źle. Nie odpowiada mi to, ale ta umiejętność... może się przydać. To podłe, ale taka jest prawda.
-Mhm. - Widzę w jej oczach iskierki, które są jasnym przekazem: "Jeszcze się dowiem o co chodzi". Jednak Anisa przybiera miły uśmiech i szybko zmienia temat- Tom miał do ciebie sprawę. Chyba coś pilnego. Jest teraz na błoniach. A i w sobotę jest mecz quidditcha Slytherin kontra Ravenclaw, pójdziemy?
-Tak, jasne. To ja... pójdę go poszukać. - Wstałam i już chciałam zdjąć torbę z ramienia i zostawić przy łóżku, kiedy naszła mnie myśl, że nie będzie to zbyt rozsądne. Ufam Anisie, ale przecież... ona też mi ufa, a ja nie mam problemów z okłamywaniem jej. Biorę więc torbę ze sobą i wychodzę z dormitorium.
Na błoniach wiatr wkrada mi się we włosy i szczypie w policzki. Prawie wszystkie liście już spadły, a ziemia jest mokra od częstego deszczu. Zaczynam żałować, że nie ubrałam szala. Idę po miękkiej trawie i chociaż nikt mi nie powiedział gdzie jest Tom to dobrze wiem gdzie go szukać. Kieruję się nad jezioro. Też uwielbiam tam siedzieć. Kiedyś spytałam się go dlaczego akurat to miejsce, a on odpowiedział, że jest tu najmniej ludzi. Jednak oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda. To miejsce po prostu miało w sobie coś.
Dostrzegam go dosyć szybko. Czarne włosy sterczą mu na wszystkie strony, niespokojne. Ma na sobie szaty Slytherinu. Zauważam, że są rozdarte na plecach. Siedzi zaraz przy brzegu. Zaczyna dokuczać mi ból głowy. Znowu. Sięgam po różowy płatek i podchodzę do przyjaciela. Siadam obok i patrzę tam gdzie on. Przed siebie.
-Horyzont.- szepce.
-Horyzont.- odpowiadam.
To takie trochę nasze hasło. Horyzont oznacza coś co chcemy osiągnąć, coś dalekiego, ale możliwego do zdobycia, oznacza przyszłość i marzenia, plany i cele. Horyzont jest czymś nieskończonym i pięknym. Już dawno temu, gdy Tom opowiadał mi o Śmierciożercach, o czarnej magii, doszliśmy do wniosku, że to jego horyzont. Nasz horyzont. Mój i jego.
Kładę rękę na wilgotnym piasku niedaleko jego dłoni. Nagle chce by mnie dotknął. Chcę poczuć ciepło jego dłoni. Chcę tego. Coś jakby gryzie moje wnętrzności. Jak gdyby jakiś potwór się ze mnie wyrywał. To jakieś chore uczucie, więc szybko odsuwam rękę.
-Wiesz...- zaczyna, nadal szepcąc- Jest szósty rok. Zanim...-jąka się- zanim się obejrzymy będzie siódmy. Potem OWUTEMY. Ko...koniec Hogwartu. Wtedy będzie czas- bierze głęboki oddech- by dosięgnąć horyzontu. Potrzebuję cię. Tylko tobie ufam i wiem, że będziesz perłą wśród Śmierciożerców. - Patrzę na niego zdziwiona tym wyznaniem, ale on to ignoruje- Bym mógł wcielić plany w życie, będziesz musiała się dużo nauczyć. Rzeczy, których nie uczą w Hogwarcie. To nie będzie łatwe. Chcę, cię nauczyć legilimencji.
Legilimencja. Kojarzę tą nazwę. Nie z lekcji. Nie mam pojęcia kiedy ją usłyszałam, ale jednego jestem pewna. Jest to dziedzina czarnej magii.
- Czasem... czasem będzie trzeba zdobyć bardzo ważne informacje. Od ludzi nie będących po naszej stronie. Wykraść je z ich umysłów. Będziesz mogła to robić dzięki umiejętności legilimencji. Chcę cię uczyć. Muszę cię uczyć. Trzy razy w tygodniu. W Pokoju Życzeń na siódmym piętrze naprzeciwko gobelinu Barnabasza Bzika. Spotkajmy się tam w sobotę po meczu.
Już chcę coś odpowiedzieć, zapytać na czym to będzie polegać, skąd ten pośpiech, dlaczego akurat ja, czy jest jeszcze ktoś, a przede wszystkim zapytać o dziennik. Ale Tom wstaje, otrzepuje spodnie z piasku, dotyka mojego ramienia i odchodzi. Kieruje się do zamku, a ja pomimo dotkliwego chłodu pozostaje na miejscu. Czuję, że to nie czas by pobiec i się o wszystko dopytać. Natomiast wyjmuję niezapisany dziennik. Delikatnie dotykam jego kartek, jakby miały się rozlecieć. Mam ochotę coś w nim napisać, odkryć jego sekret, ale tego nie robię. Nagłe bicie serca i cichy głosik w mojej głowie odwodzi mnie od tego. Nie ufam tej książeczce. Ciekawość drażni się ze mną. Jednak postanawiam być silna i póki co zapomnieć o tym znalezisku. O tomiku, w którym niewątpliwie jest część mojego przyjaciela chociaż nie wiem jakim cudem.

To jakieś szaleństwo. To wszystko jest szalone. JA jestem szalona. Co noc nie śpię i wpatruję się w puste kartki. Powstrzymuję chęć pisania. To wywołuje we mnie same sprzeczne odczucia. Chcę, ale nie chcę. Mogę, ale nie mogę. Jestem normalna, ale zwariowana. Nic nie trzyma się kupy. NIC. Pragnę, całym sercem pragnę napisać w dzienniku. Jakby potwór, który pojawił się wtedy przy jeziorze znowu odżył. Źle mi z tym. Schowałam tomik głęboko w kufrze pod skarpetkami, koszulkami, książkami i całą masą innych rzeczy. I póki co wierzę, że to wystarczy by mnie powstrzymać.
____________


Tak, wiem, że krótko, ale podoba mi się ten rozdział. Rozpoczyna kilka ciekawych wątków :)
Theme by violette